lewis

http://www.parisattitude.com/apartment.asp?numProduit=3586 takie

przyszli wziął jej płaszcz i wogóle : d

czekaj jesdzcze raz, to przyszli, wziął jej płaszcz z uśmieszkiem zawiesił i generalnie to był miły i szarmancki, swoje łachy też zostawił w przedpokoju. - co pijemy?

ściągnęła buty, by mu nie pobrudzić, i kichnęła dwa razy od radykalnej zmiany temperatury, chociaż to od tego chyba się nie kicha, no ale ona kichała, aczkolwiek nie obkichała lewisa ani jego mebli i całej reszty. - ciepło. - w końcu! - nie wiem, zaskocz mnie czymś,ee.

- okej, przyniosę ci mleko z rumem - wyszczerzył się i zniknął w kuchni, potykając się o stołki barowe przy aneksie i tłukąc przy tym szklankę, bo wszyscy tacy zgrabni, to on niech sobie będzie pokraką. - kurwamać, mać! - no bo pokaleczył się. to takie romantyczne, nie?

szalenie! miała nadzieję, że nie wypadło mu oko ;o pobiegła więc do kuchni tam, by sprawdzić, czy cały lewis jest i czy żyje, a widząc kałużę krwi zakryła dłonią usta. - o mój boże - chciałoby się rzec 'olaboga' - nic ci nie jest? :<<< powiedz, że nie.

- nie, cos ty, tylko odpadl mi palec. zartuje. przynies recznik z lazienki, co? albo nie, czekaj, sam pojde - wlozyl palca do ust, klnac jeszcze pod nosem, nie krztusil sie nawet swoja krwia i wstal, omijajac szklanke potluczona calkiem zgrabnie. - jasny gwint, pieprzona sierota ze mnie, przepraszam, mam nadzieje, ze nie bedziesz mdlala? nie mam zadnych soli trzezwiacych, czy cos tam.

- co ty, nie będę. - a przynajmniej się postara, oparła się tyłkiem o blat, by potem nachylić się nad potłuczoną szklanką. potem znalazła śmietnik (pewnie pod zlewem) i ostrożnie pozbierała większe kawałki szkła i je wywaliła, mając nadzieję, że lewis nie chciał ich yy przetopić na nową szklankę xd. - każdemu mogło się zdarzyć, bla, bla, bla, ja zawsze tłukę szklanki. - i kieliszki, kiedy wypiła trochę już.

-nie musiałaś tego zbierać. chodź, opatrzysz mnie, skoro nie boisz się krwi - chbya stracił trochę ze swojej wyższości czy czegoś tam którą starał się emanować i stał się neico bardziej naturalny, toteż ruszył do łazienki przodem.

- okej. to znaczy, chyba nie umiem, jak odpadnie ci ręka to nie moja wina.. - mruknęła, idąc zaraz za nim, wcześniej wycierając dłonie w ręczniczek z kubusiem, bo chciała owego ręczniczka dotknąć i sprawdzić, czy jest mięciutki.

-w porządku, różnie bywało na wojnie - na której nie był, ale przecież nie mówił o sobie. odkręcił kran, chlapiąc krwią na swoje spodnie, ale już nie klnąc.

- taaa.. masz jakąś jodynę, albo coś takiego? i bandaż? - ona by najchętniej mu gips zrobiła, ale niespecjalnie miała jak. oparła się więc tyłkiem o wannę, prawie do niej wpadając, bo było nachlapane na podłodze i ślisko.

-jodynkę? chcesz mnie zabić? - westchnął wcale nie niemiło, i wyciągnął rękę po ręcznik, który ona tam dzierżyła i którym teraz owinął sobie palec, bo po co więcej i usiadł obok niej, znaczy oparł się. - sory, głupio mi teraz.

- i co teraz? nie powinno ci być głupio, to znaczy tak mi się zdaje.. - jej się zdawało wiele, wiele rzeczy, na przykład, że była osobą bardzo inteligentną i kulturalną, a zgodne z prawdą to nie do końca było. poklepała go pocieszająco po ramionku : d

-no dobra, mam tylko nadzieje, ze nie umre, jestem chbya jeszcze za mlody - podrapal sie owlna reka po kolanie i stracil niechcacy kaczuszke do wanny. pozdro brunon xd - ile masz lat, wlasnie?

- kobiet o wiek się nie pyta.. dziewiętnaście mam, a ty? - bo to, że jest zbyt młody, by umierać to nie do końca dokładna informacja tzn coś tam bredzę, w każdym razie chodzi o to, że osiemdziesięcioletni staruszkowie też czasami twierdzą, że są zbyt młodzi, by umierać i co.

-tyle samo. chyba. to idiotyczne, ale nie mam pojecia, kiedy mam urodziny, w zerowce tez nie wiedzialem - dmuchnal grzywke, ale nadal mu przeszkadzala, wiec odgarnal, machajac glowa, ale tym razem nic nie zepsul. - i mysle, ze to odpowiedni wiek, zeby przestac rozbijac szklanki.

- co ty, ale na pewno masz zapisaną datę urodzenia, nie? w jakichś dokumentach, czy czymś.. myślę, że każdy wiek jest odpowiedni na przestanie, to znaczy każdy jest odpowiedni, ale jednocześnie żaden nie jest dobry, rozumiesz, wiesz co mam na myśli.. - intensywnie gestykulowała, ale potem przestała, bo bolały ją łapki. - zresztą nieważne. ładnie pachnie. - pewnie to on ładnie pachnie.

-tak mi się wydaje. co pachnie? - zainteresował się, bo lujiz należał do osób, które raczej szybko zmieniały obiekty zainteresować. co do miłości, to nie wiem. powinnam zapytac dżoli.

xdd 'zapytaj dżolę'! - skąd mam wiedzieć, ogólnie. może to ty, może mydło, płyn do kąpieli, żel pod prysznic, woda po goleniu, hmm, cokolwiek innego. w każdym razie, mieliśmy coś pić, nie? - właśnie, bo już w zasadzie zachrypła od nie-picia, zaraz się odwodni i co.. .

-mhm, jeszcze raz, na co miałaś ochotę? - nachylił się nieznacznie, nadal z lewą, powiedzmy, dłonią owiniętą ręcznikiem, i prawą odgarniającą właśnie melaniowe włosy, i ze swoim nieoderwanym uśmiechem szelmowskim włąśnie musnął lekko jej zaczerwienione, ładne wargi swoimi. też ładnymi.

stwierdziła, że to faktycznie on tak ładnie pachniał, ale nie miała z tego zamiaru tracić głowy. ugryzła go w dolną wargę, niespecjalnie mocno, by potem odsunąć się i od niego, i od wanny i potrząsnąć głową, bo jakoś tak wyszło. poza tym chciała, by jej włosy mniej wpadały do jej oczu. - nie pamiętam, ale naprawdę chce mi się pić. - sory?

pokiwał głową i zemdlał. albo nie, po prostu poszedł spać.

a ona dodom