Przystanek

gdzieś niedaleko sorbony, o ile dobrze pamiętam, bez żuli.

siedział na przystanku, pisząc smsa.

stała na przystanku i patrzyła w niebo, bo lało i dlatego się tu schowała spryciara. podjadała żelki haribo z paczki i nuciła pod nosem delilah dresden dolls, bo to moja nowa miłość, obożę. tylko tekst nie pasował do sytuacji.

rufus zmókł, idąc w deszczu. miało to jednak jakieś plusy, bo zimne krople go zdecydowanie orzeźwiły i obudziły. wracał pewnie z imprezy. kaca nie miał, notabene. ale był niewyspany.
zgadnij, gdzie trzymał dłonie!

w kieszeniach opadających z tyłka rurek jak 3/4 mężczyzn w paryżu, ah.
spojrzała na niego i uśmiechnęła się bardziej do ociekających deszczową wodą włosów przyklejonych do jego czoła niż do samego rufusa. zdaje się, że nie widziała go równie długo co dominique plus minus parę dni.

uśmiechnął się do dżinger, niespecjalnie odgarniając mokre włosy z twarzy.
- co słychać, dziewczyno? - jakby markiz mu się nie chwalił, że są razem.

-nic nadzwyczajnego, chłopaku. moknę - odpowiedziała lustrując wzrokiem jego usta na zmianę z blizną. jakby nie patrzeć: jedno i drugie prosiło się o pocałunek. gmerała przy supełku na karku, utrzymującego jej top z garfieldem na swoim miejscu.

- to może jednak nie moknijmy? - zaproponował, wyczekująco na nią patrząc. w końcu ruszył się pod wcześniej wspomniany daszek. wyjął paczkę cameli, które całkowicie przemokły i nadawały się jedynie do wyrzucenia. tak też zrobił. - a co u markiza? - dodał, opierając się o jakiś słupek, czerwony.

a teraz zw, bo na mnie krzyczą.

spojrzała ukradkowo najpierw w lewo potem w prawo, w końcu na rufusa. całkowicie zmieszana, powiem.
-oh, u markiza - zaczęła kulawo, uśmiechając się do niego lekko - nic chyba. tak myślę. nie widziałam go od wczorajszego popołudnia.

- długo rozkłąka. - zakpił. właściwie wymruczał, kpiąco się uśmiechając. zaczął sobie gwizdać, analizując rozkład jazdy autobusów. nie patrzył na dżindżer, bo gdyby spojrzał, to istniało niebezpieczeństwo ataku chronicznego śmiechu.

-żebyś wiedział - odpowiedziała chłodno i nieco wyniośle, patrząc na niego z ukosa. starała się dać mu do zrozumienia, że jest z markizkiem szczęsliwa ah i oh same superlatywy i nic jej do rufusa nie ciągnie. nachyliła się, bo jakiś latający pyłek łaskotał ją w kostkę.

- no ja nie wątpię. - zgrywus pieprzony. - powiesz mi jeszcze coś ciekawego? - bezczelnie, jak sądzę, nawinął pasmo jej włosów na swój palec i patrzył na nią ze swoim kpiącym uśmiechem, że aż dołeczki mu się zrobiły.

miała ochotę się na niego rzucić i całować raz jeden raz drugi dołeczek, na zmianę z jego cholernymi ustami. zrobiła nawet krok w jego stronę, ale wycofała się szybciutko. pacnęła go w rękę, żeby ją cofnął i zmrużyła oczy. boli mnie ząb.
-nie sądzę.

wyrwać?
nic nie odpowiedział, po raz enty uświadamiając sobie, że dżindżer zapewne zna parę upokarzających faktów z jego życia. nawet nie chodzi o to, że przyjaźni się z jego siostrą, ale jego ex dziewczyna przez jakiś okres trzymała się z dominique i ginger. i to było bynajmniej niebezpieczne. i pewnie znała jego wrażliwą stronę, ale nie ma, on się będzie zgrywał.
ken aj holdż ju łan last tajm? kooksi<3

problem polegał na tym, że ginger nie była dominiką, to znaczy jej sukowatość nigdy się nie wytworzyła i była biednym dzieckiem optymizmu. co nie zmieniało faktu, że rufus wyzwalał w niej najgorsze nawyki nabyte przez towarzystwo d. zapewne to było przyczyną tego iż podeszła do niego i kładąc rękę na jego policzku i przesuwając kciukiem po policzku szepnęła niemiło o:
-ale mogę powiedzieć coś ciekawego komuś innemu.
co to platoniczna miłość robi z człowiekiem.

ejże, platoniczna miłość dotyczy rodzeństwa jak się okazuje.
- poczekaj, założę maskę króla lwa. to załatwi sprawę. - odpowiedział oschle, unosząc brew i kładąc dłoń na jej plecach, a nie tyłku, istotny szczegół.

-spadaj, rufus - prychnęła i poszła sobie w siną dal, o.

on rozbawiony wsiadł do jakiegośtam autobusu.