weir house

przyszedł w celu bezcelowego siedzenia na łańcuchu pomiędzybramkowym, my zawsze z jasiem w braniewie tak siedzimy. co za bezsens!

i niech sie znają, czoo. wracała ze sklepu, gdzie nic nie kupiła (bo tak to bywa, jak się nie weźmie portfela) i wcisnęła tyłek obok niego, prawie wypadając na ulicę, przywitała się, bo dawno nie widziała żakotka, jako że ten drugi przestał przychodzić na zajęcia z origami.

jezu, to powazna postać, nie wciskaj mu jakiegoś jebanego origami.
sory, jestem wkurwiona na mamę i nie mam czym ogolić nóg, bo mi nie kupiła maszynek, a przecież nie mogę golić nóg jutro, kurwakurwa, ale jest pojebaną suką.
mruknął w odpowiedzi jakieś cześć i zaczął się odpychać nogami od chodnika, prowizoryczna chuśtawka, generalnie był zamyślony, bo ma takiego avatara.

okej.
- spadniesz i się zabijesz - stwierdziła, trochę się bojąc o zdrowie jego i innych ludzi, złapała go za ramię, najwyżej ona spadnie z nim i może, jakimś szczęśliwym trafem, nic ich nie rozjedzie/rozdepcze.

- masz gorączkę, naomi? - przyłożył dłoń do jej czoła, jak się okazało chłodnego. więc musi to być choroba psychiczna. bo przecież te łańcuchy wiszą najwyżej trzydzieści cm nad ziemią.

- gorączkę złota! - westchnęła i podrapała się po nosie. - hm, nie siedzi ci się tu niewygodnie? - spytała. ona dopiero przecież usiadła, a już te łańsuszki wżynały jej się w tyłek.

-nie. powinno? - spojrzał na nią wzrokiem którego nie powstydziłaby się sama eva tudzież jess tudzież którekolwiek inne jej 'ja' i odgarnął jej włosy za ucho i pocałował w policzek, przecież są parą, która aktualnie ma przerwę.

- tak. to znaczy, nie wiem, mi jest niewygodnie. - ale jednocześnie było jej trochę zimno, a jak wstanie to nie będzie miała grzejnika, a swojego rodzaju grzejnikiem był teraz żakot, do którego się uśmiechnęła, wcale nie chciała go zmuszać, żeby poszedł z nią gdzieś, co nie.

-to chodź, zabiorę cię właśniee taaam - zanucił i wstał! :< zaraz będę pisała dłuższe, jezu.

wstała też, spoko oko i zacznij.

pierre stanął sobie na rogu, mając nadzieję,że ktoś się nad nim zlituje i go przejedzie. palił.