pan's high heeled shoe

nie grałam dawno koło buta. siedziała przy jednym, z widocznych na obrazku stolików, popijając kawę, mocną, w papierowym kubeczku starbucks. miała na sobie znów sukienkę, lubiła chodzić w sukienkach, a dziś świeciło słońce.

przyszedł tutaj, popalając papierosa, davidoffa ku ścisłości. od razu zauważył lucille, bo wychodzę z założenia, ze tak ślicznej osoby nie da się po prostu nie zauważyć. podszedł do niej, od tyłu, nachylając się nad nią. - hej mała.

załóżmy, że wczoraj, kiedy już dotarli do jej sypialni, ktoś do niego zadzwonił i mads się zmył. lucy obwróciła głowę, nie uśmiechając się jednak, bo skoro sobie poszeł wczoraj.......
- mads, cześć - powiedziała, ochrypłym głosem, nie wiedziała czy to przez fajki, czy przez to, że wczoraj prawie nago latała pod wieżą ajfla?

usiadł więc obok, stosunkowo blisko, od wczoraj kochał wręcz jej perfumy. przewrócił nerwowo paczką papierosów w dłoniach. - przepraszam za wczoraj - powiedział, dość cicho i spojrzał na jej profil, jakby nieśmiało, choć wcale nieśmiały nie był.

pokiwała głową, upijając łyk swojej kawy. miała ochote w sumie na jego usta i wszystko inne, ale postanowiła nie robić z siebie większej szmaty niż była. uśmiechnęła się więc raczej skromnie, strzepując niewidzialny kurz z kolan.
- jasne, w porządku - odpowiedziała w końcu, odchrząkając potem. pieprzone bolące gardło.

wyprostował się trochę, drapiąc po karku i włosach, które perfekcyjnie ułożył przed wyjściem. - chyba nie jesteś zła? - spytał, mrucząc coś o tym, że zawsze mogą to powtórzyć. zaciągnął się z tej okazji papierosem, strzepując popiół na ziemię.

- jasne, że nie wczoraj spędziłam miły wieczór, zajebana na polach elizejskich - wydęła wargi w uśmiechu i zabrała mu papierosa. swoich własnych nie chciało jej się wyciągać, miała nadzieję, że na nią nie nakrzyczy, ostatnio chyba dużo osób to robiło. a ona stawała się dziwką i dziwką. bo już nie dziwką.

- zajebana? - roześmiał się, bo właściwie są różne interpretacje słowa zajebana. - hm, to może w ramach przeprosin i tak dalej, teraz ja zproszę cię na kawę? - wstał, dotykając dłonią jej uda, lewego. i nawet nic nie powiedział na papierosa, podobało mu się to.

- najarałam się jakiegoś francuskiego gówna i chyba mi odbiło. nie pamiętam praktycznie nic poza tym, że prawie wpadłam pod samochód - wstała, dopalając papierosa madsa. wzięła go pod ramię, uśmiechając się, bo chyba już poprawił jej humor, nie miała ochoty na kawę - prowadź.

- jesteś niemożliwa - zaznaczył jeszcze i poszli, trzymał ją kurczowo pod rękę, ale bez przeasdy. i zacznę.

opierała się chyba o obcas tego jakże inteligentnego buta postawionego nie wiadomo czemu akurat tutaj. paliła już trzeciego papierosa z rzędu w ciągu dwóch minut, usiłując się naćpać papierosami, bo po przeszukaniu torebki stwierdziła, że nie ma w niej żadnej trawki ani nic mocniejszego.tak więc paliła papierosa, uśmiechając sie akutalnie do miłego biznesmena przechodzącego nieopodal. ubrana była w zdecydowanie za krótką jak na tę porę roku spódniczkę plus kurtkę, zimową już, aczkolwiek również skąpą, co sprawiało, że było jej zimno, co objawiało się gęsią skórką.

to murzynka xd? spacerował sobie z łapkami w kieszeniach rurek opinających miło jego równie miły tyłek i nucił piosenki róznorakie, pewnie zasłyszane na cbeebies. generalnie był nieco sfrustrowany, bo dawno nie uprawiał seksu i takie tam gadżety typu wkurwiające sąsiadki, oparł się obok niej. - papierosa, daj papierosaa.

i zw -,-

zmierzyła go spojrzeniem, które można określić jako litościwe, a może raczej pełne politowania, po czym roześmiała się cicho, może nieco ironicznie nawet.
- a jakieś "proszę"? - prychnęła, machając mu przed nosem pełną (jeszcze) paczką cameli z zadziornym uśmieszkiem.

sorej ze tak dlugo. - zawsze moge sobie sam kupic - mruknal pod nosem, niezadolowolony, bo andrew wychodził z załozenia że dziewczęta powinny przynosić mu papierosy w zębach, gdy on sobie zażyczy. - nie chcę łaski, wiesz. - co najwyżej laskę.

nie ta epoka, jakby trafił do średniowiecza i był panem wielkim i możnym z kutasami przy pasie, to pewnie tak by było, a tu szołwinista nic nie zdziała, zwłaszcza przy yvonne!
- no to, phi, kup sobie! - wzruszyła ramionami, odpalając sobie czwartego już papierosa, a poprzedniego przydeptywała właśnie butem, a może raczej zgniatała obcasem.

nie ma kutasa przy pasie wprawdzie, ale ma klucz do pasa cnoty miley cyrus. - nie muszę palić - stwierdził, dochodząc rownocześnie do wniosku, że ta rozmowa jest cokolwiek idiotyczna. westchnął ciężko więc i podrapał się po nose. - andrew.

- co? - zapytała nieprzytomnie, ale dopiero później stwierdziła, że chyba właśnie się jej przedstawił, tak więc wypowiedziała również swoje imię z papierosem w kąciku ust, rzucając mu albo w niego, zależy czy złapie, paczkę camelów. - zabierz je ode mnie, bo wypalę wszystkie tak jak ostatnim razem - ostatni raz był rano, po tym, jak zrozumiała, że nie ma trawki. - chyba, że masz mnie poczęstować czymś mocniejszym.

-zawsze do uslug, ale nie rozprowadzam narkotyków, jeżeli to miałaś na myśli, raaczej . . . - wsunął dłoń pod kurtke i wyciągnał spod niej błyszczącą i połyskującą ładnie, srebrną piersiówkę - fri alkohol. i fri hags swoją drogą.

- oho, może być - uśmiechnęła się ładnie, szeroko, kobieco i powabnie przede wszystkim, mając nadzieję, że endru nie zrobi tego samego co ona, czyli nie pomacha tą piersiówką przed jej nosem, jakby była psem albo coś. wyciągnęła więc po nią dłoń, zadbaną, muszę to zaznaczyć.

podał jej więc - mogłabyś za to odwdzięczyć się papierosem, nałóg mnie ssie. - właśnie, podrapał się po obojczyku, nie był zbyt ciepło ubrany. - chodźmy stąąąd.

- w takim razie, no cóż, mogę zaprosić cię do mnie, nie mam aż takiego wielkiego bałaganu... chyba - dodała pod nosem, dając mu te papierosy, poszli i cznę.

Postanowiła zobaczyć słynny paryski bucik, bo słyszałą ze fajny

usiadła gdzieś przy stoliku, który jak się skupicie zobaczycie na zdjęciu i owinęła się jeszcze bardziej w szalik. paliła chyba milionowego papierosa w tym dniu, trudno. denerowała się nie wiem czym jeszcze, musze coś wykombilować i machała nogą patrząc na czubek swojego buta.

- Carmen? - Wyjęczała, mrużąc usilnie oczy, bowiem wszyscy wiemy, iż była krótkowzroczna. - Hej, to Ty? - Powtórzyła, zbliżając się bardziej, i szybciej. Cóż, wybrała się na krótką przechadzkę w te okolice, i oto, proszę!

- aż tak bardzo upodobniłam się do majkela dżeksona? - roześmiała się i wgniotła tlący się niedopałek w chodnik/trawnik czy co tam było - tak, to ja, nie zmytowany kosmity, który cię zabije - przeniosła wzrok ze swoich butów na sarę. i się uradowała, że ją widzi i nawet to okazała umiechając się szeroko i ściskając ją, ale nie śmiertelnie, na przywitanie.

Zawtórowała jej śmiechem, nie tyle dlatego, iż miały podobne poczucie humoru, ale również z prostego, i jasnego faktu, iż Carmen wróciła. - Ty małpo! - Wyrwało jej się, kiedy tak radośnie ściskała Carmen. - Miałaś zadzwonić! - Spojrzała nań z uśmiechem, zaraz ciągnąc w kierunku stolika. - No, opowiadaj, jakie to przygody Cię spotkały!

- dopiero wróciłam, zły taksówkarz miał wrzucić moje bagarze pod dom, nie wiem co z nimi zrobił - zmarszczyła brwi, bo fajnie by było gdyby wróciła i nie zastała swoich wszystkich rzeczy w miejscu którym powinny być - dużo strasznie przygód - podrapała się po głowie, właściwie po czarnej czapce, ale męskiej żeby była za duża - od początku, tak jak ci opowiadałam chyba z tym mieszkanem, nie? - miała słabą pamięć! - no to się okazało, że przyjeżdzam i jest spalone - przewróciła oczami i walnęła głową w stół - i ogólnie dużo więcej i mam jakieś złe przeczucia co do tego wszystkiego - zapaliła kolejnego papierosa i podstawiła paczke sarze pod nos.

- A zapamiętałaś jego numer rejestracyjny? Jak coś to możesz go później pozwać. - Mrugnęła, w duchu podziwiając ową czapkę dziewczyny, i tak samo postanawiając, iż niedługo sprawi sobie podobną. Wyszczerzyła się promiennie. - Moje biedactwo. - Oznajmiła tonem pocieszającym, i gładząc ją lekko po głowie. - Złe przeczucia, hm? - Podziękowała za papierosa, którego z chęcią wzięła, chociaż nie paliła od kilku dni. Znaczy nie z przymusu - miała grypę, ot.

- niiie. to chyba źle? - uniosła wyżej powieki, nie to że jej opadały, tylko była zmęczona i wyglądała jak mały chińczyk. nie, no dobrze bez przesady. nawet jakby zapamiętała to by zaraz zapomniała i tyle z tego było. a kartke by zgubiła - taak, jakieś takie złe, że coś mi się w końcu nie uda i wszystko runie - zmarszczyła nos poprawiając guziki płaszcza. znaczy zapinając je do końca.

- Zostaje nam jeszcze łut szczęścia w postaci, iż pewnego, pięknego dnia najzwyczajniej rozpoznasz jego twarz na ulicy, i zaczniesz domagać zagubionej własności. Ale z pewnością Twoje rzeczy czekają spokojnie tam, gdzie miały. - Zawiązała mocniej szalik, ponieważ poluźnił się nieco, i teraz zimne powietrze owiewało jej szyję. - Intuicja jest zbawienna czasem, ale defensywne działania także, nie? - Zaciągnęła się, spoglądając kątem oka na okolicę.

- taak - pokiwała zmęczoną głową poprawiając czapke bo obsunęła jej się na czoło od tego machnia. zaciągnęła się i przytrzymała dym do tej pory jak o mało sam nie chciał wyjść nosem :c ale nie wyszedł tą częścią ciała którą napisałam bo to brzydko wygląda dla mnie. wypuściła normalnie - a co u ciebie się zdarzyło, młoda zbuntowana? - uśmiechnęła się jednokącikowo patrząc tajemniczo na sarę.

Rozparła się na swym krześle, uśmiechając w sposób, jaki tylko one - te młode, i zbuntowane potrafią, po czym dla przedłużenia odwiecznej chwili prawdy, zaciągnęła się, i zaraz rzekła: - Hm, a więc wyobraź sobie, moja droga, że zamieszkałam z kimś. A, i co jeszcze? Nasza, zaginiona trójka się odnalazła! Ou, no, i rzecz jasna mam grypę. Znaczy miałam.

- uhuu! no proszę! a z kim? - uśmiechnęla się jeszcze raz tajemniczo, bo ona lubi wszystko wiedzieć! i zawsze się będzie dopytywać, gorzej jak ktoś chce coś od niej wyciągnąć. to współczucia dla niego - no proszę, czyli jednak kosmici nam oddali zguby - pokiwała głową z uznaniem, znaczy z tymi kosmitami to niezbyt pewne, bo oni nie istnieją... - grypę? ale byłaś u lekarza, czy coś w tym stylu? bo znaczy, wiesz, nieleczona może spowodować jakieś idiootyczne powikłania - zrobiła minę jak profesor czy coś.

Przyszła gdzie Carmen wsazała i poszukałą dziewczyn- heej-pomachaął do nich i szybko poedeszła

- A z takim tam, jednym, ładnym, ale jak się dziś dowiedziałam miał na koncie jakieś, tajemnicze porwanie. - Uśmiechnęła się na wspomnienie ich rozmowy, tyczącej właśnie owych 'zgub'. - Ja tam wierzę w kosmitów. - Orzekła dość filozoficznie, wzdychając trochę. - Ale najważniejsze, iż ta trójka znów nas wita. Lekarz? Jasne, jasne, choć połowę leków spuściłam w toalecie. - Nakręciła pasmo włosów na palec. - Zabawne! Powiedział mi dokładnie to samo!

- cześć, cześć - uśmiechnęła się do georginy pocierając ręce bo jej było zimno, rękawiczek nie lubiła. zresztą w listopadnie o tej porze jest już ciemnoo! xdd matko, to mi sie kojarzy z ta beznadziejna "piosenka" - mam nadzieje, że żaden zboczeniec nie wyskoczy z tego buta - spojrzała z udawanym strachem na but, a potem wyrzuciła gdzieś papierosa. i roześmiała się bonusowo - jednym, ładnym, mówisz? - spojrzała na sarę.

-co u was-uśmeichneła się mimo że było jej zimno xp

- marzniemy, gadamy, palimy. brakuje nam jeszcze żebyśmy piły i ćpały tutaj - uśmiechnęła się i spojrzała na g, żeby sprawdzić czy ma wszystkie części ciała na twrarzy w tym odpowiednim miejscu, bo wiecie, jak jest po nieobecności, trzeba być uważnym! i pod stolikiem pomachała stopami uderzając czubkami butów o nie.

- Ehem, tak. - Pokiwała głową, zaraz przytulając Gee na powitanie. - Cóż, przed chwilą właśnie streściłam, co takiego się u mnie działo. - Opadła na oparcie z cichym westchnieniem. Zaraz zaśmiała się. - Ej, mogę skombinować jakieś jointy, i piwo!

-no w sumie jak masz to mozesz sie podzielić-uśmiechneła sie do Sary- a co sie zdażyło w twoim życiu C?

- to załatw i się podziel, no! a nie gadasz tylko - udała obrażoną i roześmiała się, miała dziwny żart czasem, znaczy ostatnio - zależy o co pytasz - zwróciła się do g opierając się łokciami o stolik - streszczając ostatnie cztery dni to spalili mi stare mieszkanie, spędziłam pół dnia w komisariacie i u adwokata załatwiając jakieś papiery w tej sprawie i zaprowadziłam ojca na odwyk. tak, to ostatnie kilka dni - pokiwała energicznie głową.

- No co wy, myślicie, że ot tak wam wyczaruję? Wyznaczcie mi termin to z pewnością przyniosę, a co! - Odparła równie zabarwionym komizmem wyrazem głosu. - Na pełnych obrotach żyjemy, co, Carmen? - Uśmiechnęła się pociesznie dosyć. - No, a Gee - jak u Ciebie z tym wszystkim?

-z czym wszystkim?-zapytała troche głupio ale co tam- widze ze miałąś dni pełne wrażeń C?

- Z Twoim życiem osobistym, rzecz jasna! W ciągu jednego dnia może się wiele zmienić, nie? - Wyjaśniła, spoglądając jednocześnie z ciekawością na Carmen. Jak zawsze, gdy kogoś słuchała.

-ah! z moim zyciem.. stare dobre... nic-uśmeichnela się i zapaliła papierosa

spojrzała na sarę i zmarszczyła brwi bo wyglądała jakby chciała z niej coś wyciągnąc, najwyżej będzie udawać głupa.
- tak, wieele może się zmienić, a co dopiero przez tyle czasu - pokiwała po raz kolejny głową opierając się wygodniej na krześle - a co robiłaś przez tyle czasuu? - spojrzała się na dżi.

-pojechałam do NY na stare dobre upper east side, a tak pozatym to własciwie nudizłam sie jak zawsze-zaciagnełą sie papierosem

A ona, cóż miała robić, zajęła się zabawą frędzlami od swego szalika. Robiło się coraz później, hm. - Heej, a wszystkie idziemy na te imprezy teraz, mam rozumieć, co nie?

- znaczy... nooo taaak! - uśmiechnęła się i podrapała po ręce jednocześnie bo ją coś ugryzło, mnie ugryzła osa i mnie teraz cholernie swędzi. wena mi uciekła na wakacje, przepraszam, muszę obejrzeć jakieś fajne coś na youtube, żeby się rozruszać. wybaczcie.