arc de triomphe du carrousel

czego nikt nie gra koło łuku................................
estelle opierała się o jeden z tych przeogromnych filarów. wcale nie paliła, ani nie piła. pierwszy dzień takowej abstynencji. miała na sobie krótkie, białe szorty odsłaniające większą część zgrabnych nóg i jakąś bluzeczkę, może bladoróżowe polo.

samuel wracał od anne, bo dopiero co się obudził, a jakoś tak wyszło, że łuk był mu po drodze, wcale nie przyszedł szukać ładnych turystek, którym mógłby pomóc znaleźć drogę do najfajniejszego miejsca w paryżu, jego domu.
idzie idzie idzie i patrzy, a tam esti, to podszedł, z rękami w kieszeniach swoich spodni.
- fajne spodenki.

podniosła głowę, odgarniając tym samym włosy z czoła.
- dzięki - odpowiedziała, wzdychając nieznacznie. oparła nogę na owym filarze jak te wszystkie prostytutki o drzewo - ahaaa, miałam się do ciebie nie odzywać, za tę kurwę.

- wybacz - przewrócił oczyma i wcale nie było mu przykro, zero wyrzutów sumienia. podrapał się po szyi, już i tak podrapanej i w ogóle, oparł się obok niej, nie mniej jak dziwka. - to znaczy, wcale nie uważam cię za dziwkę, ani nic, wiesz esti.. - zapewnił ją, trochę od rzeczy, ale to przez tego skręta, którego resztkę miał w kieszeni.

- i tak uważasz - przewróciła ciężko oczami, przyglądając się swoim paznokciom. zaraz wbiła je w małe kieszonki z tyłu szortów - co tam u anne, hm? zaliczona, niezaliczona? martin chyba się wyspał i poszedł, albo nie wiem, nie zauważyłam go dziś rano.

- anne? anne? pewnie poszła do szkoły - wzruszył ramionami, w zasadzie niespecjalnie go to interesowało, równie dobrze mogła wpaść pod samochód, albo zakrztusić się kotem. nachylił się do esti, a raczej jej dekoltu. - ale powiedz mi.. ona naprawdę jest dziewicą, est? - spytał, bo wciąż ten fakt wydawał mu się, no cóż, niemal nieprawdopodobny.

roześmiała się perliście, odrzucajac włosy za plecy. pamiętała niewiele z poprzedniego wieczoru, ale to, że pisała esmesy z samem, akurat utkwiło mi w pamięci.
- mam ci pokazać esmesy od niej? - uniosła pytająco prawą brew, zaraz zmieniając barwę głosu, na bardziej podobną do anne - 'nie zamierzam stracić dziewictwa'.

- ała - stwierdził i wolał nie drążyć w tym temacie dłużej, poczochrał ją po włosach i uśmiechnął się miło, jak to w jego zwyczaju było. - a ty rozprawiczyłaś jej brata? on rozdziewiczył cię? czy jeszcze inaczej?

- dlaczego przyszło ci do głowy, że jestem dziewicą sam? - zapytała, podnosząc się z tego filara, bo rozbolały ją łopatki. pacnęła go w tors, raczej fajny, uśmiechając się - poza tym on należy do osób, które bardziej interesują się muzyką klasyczną niż pieprzeniem się z koleżankami ze szkoły. czy jakoś tak. jest nudny w każdym razie i jak tylko zasnął pooszłam potańczyć do lit lounge, na rurce - zamachała do niego wesoło rzęsami.

- powiem mu co o nim myślisz! - pokazał jej jezyk. co z tego, że nie widywał martina jakoś często, tylko na korytarzu szkolnym w zasadzie. - a z tę dziewicą to chciałem cię tylko sprawdzić, no wiesz.. - i tak pewnie nie wiedziała, bo on też nie. odgarnął kosmyk włosów z jej czoła i powiedział, że chyba powinna obciąć włosy.

- nie, lubię mieć długie włosy. poza tym nie mam jakoś czasu, na fryzjera. rzucam palenie - pochwaliła się, przygryzając lekko dolną, umalowaną malinowym błyszczykiem wargę.

- idiotka. rzucasz palenie? jaki to ma związek z brakiem czasu? nie rozumiem cię wcale a wcale - stwierdził, chyba powinien zacząć intensywniej myśleć.

- bo jesteś najarany, czubku. to, że rzucam palenie nie ma juz nic wspólnego z tym, że mam mało czasu. to taka luźna myśl, hm? - przechyliła głowę na bok, otwierając szerzej oczy. przyglądała mu się przez chwilę, zaraz jednak odwróciła wzrok w stronę wysokiego łuku, myśląc, że nie chciałaby aby spadł. jakby w ogóle miał spadać.

- pieprzysz - mruknął, niespecjalnie ją słuchając, bardziej był zajęty w zataczaniu jak najładniejszych okręgów na jej prawym ramieniu swoim palcem wskazującym.

- huh, zaraz moge dopiero pieprzyć - odgarnęła włosy za ucho, przyglądając się temu co robił, kątem oka, ale nawet trochę kręciło jej się w głowie, więc powiedziała, że mogą iść do niej na drinka, chociaż miała nie pić dziś.

- w sensie, że na seks? - spytał, przyglądając się punkcikowi koło jej lewego ucha, uśmiechnął się dosyć błogo. - możemy iść. - aha, zaczniesz :3

stała oparta o łuk tenże właśnie, nogą lewą konkretnie i paliła pink elephanta, bo spoglądam na swoją paczkę na biurku i trochę się rozmarzyłam. no nic, paliła więc, miała na nosie okulary-muchy w zielonych oprawkach i równie zielone etniski. co do reszty garderoby nie chce mi się pisać.

a on akurat wracał od kole, miał na sobie rurzowe polo, napisałam, że miał na sobie rurzowe pole -,- okej, nvm. przewracał w kieszeni spodni khaki, choć tak naprawdę miał ochotę rozebrać się do naga, skręcika. podniósł głowę i przyjrzał się dziewcynie, opierającej u łuk i hej, znał ją.
- cammie, cześć! - powiedział, idąc w jej stronę energiczniej.

-tommy - wymruczała charakterystycznie odsuwając się od ściany łuku, żeby podejść do tomjego, wypuścić waniliowy dym nad jego szanowną głową i pocałować go w usta na dzień-dobry-witam-pana - jak miło cię widzieć.

uśmiechnął się, prawie tak miło, jak mówiła cammie. podrapał się za uchem, może trochę głupio, bo nic nie mówił.
- ciebie równieeeeż. masz fajki? powiedz, że masz fajki, nie wziąłem portfela z domu - z tego mogła go akurat znać, zawsze zapominał portfela, jak byli na nartach w aspen, razem. bo to tam się poznali, że tak powiem.

dobrze wiedzieć, ale nosił pienionszki po kieszeniach, uratuję jego honor i dumę, napisałam dupę, chociaż w sumie i to pasuje.
skinęła głową i wyjęła z kieszeni zielonych szortów paczkę pinkich, podsuwając mu pod nosek niemalże.
-zawsze do usług.

- senkju, zawsze można na ciebie liczyć - prawie dodał stara i poklepał po plecach, ale zdążył się powstrzymac. podpalił papieroska, prostując nieco nogi. zaraz dmuchnął dymem w twarz kole - co tam, w ogóle?

odkaszlnęła, no dmuchnął tak znienacka i nie była na to przygotowana, a akurat wciągała powietrze.
-właśnie wróciłam do miasta z beverly hills - mruknęła, machając dłonią przed nosem, żeby odgonić dym. swojego papieroska zgasiła o nieszczęsny łuk tryumfalny.

- bo beverly hills, to wioska, conie? - zaśmiał się, ale właściwie nie dlatego, że to było śmieszne, bo nie było, tylko jakoś tak cieszył się z faktu, że spotkał cammie - i co tam w wielkim świecie słychać? w sumie dawno nie byłem w nowym jorku, zabiorę cię, okej? będę miał przynajmniej pretekst, żeby odwiedzić rodziców, zawsze cię lubili.
z tej okazji nawet stanął bliżej niej, usiłując wyczuć znany zapach perfum cammie, wśród dymu papierosów.

ale kejmi zmieniła perfum z żedor na hathathat ralfa lorena, bo tak. uśmiechnęła się do niego, mrużąc oczy i dmuchnęła w wiecznie opadające na czoło włosy. jego, nie swoje.
-jasne - odparła krótko, bo w zasadzie też lubiła jego rodziców, przynajmniej nie byli psychiczni pod każdym względem jak jej, którzy dla zachowania energii lubili tomjego. jezu już nie wiem o czym piszę. sori?

a tomi się cieszył, że kejmi lubiła jego rodziców, bo zawsze skupiali się na rozmowie z nią i mógł się tylko ponudzić, żeby odbębnić wizytę na manhattanie.
- to może chodź na lody? albo gdzie tam chcesz, zawsze lepiej myślałaś - pokiwał głową, opierając rekę o łuk.

objęła go w pasie i udała, że się zastanawia.
-kawa - powiedziała w końcu, wymijając go w skutek czego przesunęła dłonią po jego milutkim ładnie umięśnionym przedramieniu.

wydawało mu się, że na kawe jest trochę za gorąco, ale nie miał czasu, żeby o tym myśleć, bo wziął ją za rękę i pociągnął gdzies, gdzie zacznę nawet!