marsowo.

ella elle l'a!

nie czekając na odpowiedź marseille, zebrał swoje cztery litery oraz butelkę veuve clicquot i stanłą przed drzwiami jej mieszkania, uprzednio wpuszczony tu przez niechętnego portiera! bo on wszystko wiedział o stosunkach ich rodzin, a powiedzmy musiał podać nazwisko i cel wizyty. takie tam konwenanse. stał więc teraz i czekał aż mars otworzy, zadzwonił do drzwi!, kiwając się w przód i w tył na stopach, no wiesz.

marseille podniosła wzrok na drzwi, z salonu, w którym właśnie przeglądała wszystkie akta sprawy; już jako mała dziewczynka obchodziła się z tymi papierami, więc uznała, że jeśli matthew wykaże się choć odrobiną chęci, może coś im z tego wyjdzie. poza tym, że prawo starożytnego rzymu było pojebane i dzisiaj rano dźwigała cały kodeks praw starożytnych rzymian z księgarni (kodeks praw, jeden z wielu, które ma cio mariolka na przykład ma około pięciu tysięcy stron a cztery :d :d i podzielony jest na dwa, trzy egzemplarze).
- zostań - powiedziała do mery, czyli swojego psa, jorkaska, bo wszyscy je kochamy, który chciał pobiec do drzwi pierwszy. niechętnie podniosła się z kanapy, by za chwilę, poprawić rajztopky i otworzyć mefsowi drzwi - cześć - powiedziała, raczej sucho, bo po wczorajszym, kiedy odczuła pewien pociąg fizyczny do jego osoby, nie mogła zachowywać się normalnie. to było ZA KA ZA NE, oni się nie lubili. dla pewności poprawiła też dekolt, podziwiaj sexik.

nawet skomentowałam, najz szuz! łona fak? łona, łona.
-ee, tak. cześć - nieco zbiła go z tropu, więc po prostu wcisnął jej w ręce butelkę szampana i przecisnął się do środka, gdzie ściągnął buty i marynarkę bossa. powiedzmy, że znowu miał białą koszulę, ale świeżą i luźne levisy. no wiesz szyk z luźnym stylem. nie chce mi się robić seta póki co - więc, ee zabierajmy się do roboty - bo powiem ci w tajemnicy, że matt był bystry ale w cholerę leniwy. może mars jakoś go zmotywuje do pracy. pewnie o to właśnie chodziło ich profesorowi!

- mhm - odpowiedziała, kierując się do kuchni po dwa kieliszki, na szampana, bo ona nie pijała z gwinta, myślę, że mefju mógłby ją trochę rozruszać. rozruchać też :d. to znaczy, akurat seksu jej nie brakowało, junoł, po prostu nie stawiała na poważne związki, co chyba nawet pisałam w wizytówce. wróciła, z butelką schłodonego szampana, gdzieś w okolicy prawego cycka, xd i dwoma kieliszkami, a wszystko postawiła na stole, wcześniej odgarnąwszy papiery. usiadła, pytając czy o tworzy, czy ona ma otworzyć, zabierając się nawet za dalsze przeglądanie akt - czytałeś to w ogóle? myślę, że oboje powinniśmy napisać swoją wersję obrony, a potem to jakoś połączymy, a niepotrzebne wywalimy? - to taka luźna propozyszyn, ale mógł zauwazyć, że serio jej zalezy & jest mądra, joł!

-myyyyślę, że to dobry pomysł - przeciągnął się i tak sobie teraz pomyślałam, że kiedy napisze swoją wersję, ona w końcu zauważy że jest smar & bjuti xd. chwycił szampana, przechylił pod kątem czterdziestupięciu czy iluśtam odpowiednich stopni i otworzył, nie uraniając ani kropli. fachowo, no wiesz. rozlał go do kieliszków i opadł na kanapę, bardzo, bardzo, BARDZO blisko marseille - ups - zreflektował się i odsunął swój wysportowany tyłeczek wraz ze wszystkim na drugi koniec kanapy. zerknął na nią z ukosa.

ale marseille już na niego nie patrzyła, upiła tylko łyk szampana, zostawiając na kieliszku ślad szminki, by zmrużyć powieki i zająć się szczegółowym czytaniem akt. kiedy już skończyła, wyjęła swoje pióro, bo pisała tylko piórem, ale nie takim na naboje :d i wolną kartkę, by starannie napisac mowę obronną, podpierając się argumentami, joł.

natomiast matt, po przejerzeniu pobierznie owych akt właśnie, wyciągnął ze swojej konwersiastej torby pomięty notatnik i długopisem z ing banku xd zaczął coś bazgrać swoim normalnym niechlujnym pismem. kocham ich za to, że są przeciwieństwami. to takie słodkie. wychylił szampana jednym duszkiem i nawet nie poczuł jego smaku, ale postanowił być dzisiaj dżentelmenem i nie chlać przy niej piwa, żeby następnie bekać jak chłop ze wsi, joł.
-hm hm.

a ona już skończyła, zakańczając ładnym zaokrągleniem literki o i spojrzała na matthew, a raczej jego profil. miał bardzo ładny nos, świetnie zarysowane ramiona, barki, był cholernie przystojny. jezu, stop. odwróciła wzrok, sącząc powoli swojego szampana.
- skończyłam - poinformowała go, siląc się na uśmiech, ale raczej do czarnego, plaznowego, ściennego telewizora niż do mefsa, bo nie umiała na niego patrzeć bez wyrazu.

-yhm, super - wymamrotał i przygryzł końcówkę swojego długopisu szukając w głowie odpowiedniego słowa. znalazł, zdolny chłopiec. dopisał więc jeszcze kilka zdań swoim chwiejnym i kanciastym pismem i szczerząc się do niej oznajmił, że też skończył. szybko jednak przestał się szczerzyć, bo to w końcu marseille. jednak coraz trudniej było mu wmawianie sobie, że 'to tylko mars'. cholera?

westchnęła głośno i poprosiła by podał jej to, ona przeczyta, a sama da mu swoje, żeby przeczytał. i jak mniemam wymienili się kartkami, więc teraz z nogą na nogę, czytała jego mowę obronną, która była.....dobra. przynajmniej dobra. odłożyła kartkę na bok, przysuwając się nieco do mefsa.
- matthew, dlaczego na codzień robisz z siebie idiotę, kiedy mógłbyś naprawdę dużo osiągnąć w przyszłości? to jest naprawdę dobre - kiwnęła głową na kartkę, którą po chwili też mu oddała. i mówiła sto procent poważnie, starając się skoncentrować na tym, że tylko współpracują, a nie tym, że matt ładnie pachnie.

-bo mi się nie chce. i to bez sensu skoro mam kasy starych jak lodu. nara - obraził się i wyszedł xddd

nawyzywała go w myślach i zabrała się za tworzenie projektu, bo skoro miała jego mowę obronną, mogła to uznać jako współpracę. ona uwielbiała swoje studia, więc nie przeszkadzało jej odwalenie reszty roboty za nich dwoje.

przyszedł więc. tym razem z kubełkiem kurczaków z kfc, bo był kreatywnym chłopcem. albo zgłodniał po drodze. w zasadzie nieważne. oparł się na łokciu o ścianę obok dzwonka do drzwi i naciskał go sporadycznie wytwarzając efekt alarmu.

marseille jest wegetarianką, bo własnie to wymyśliłam. w każdym razie, była raczej zmęczona, cały dzień spędziła przy makbuku i bolały ją oczy. podniosła się jednak z kanapy, by teraz powitać mefsa nawet przyjemnym uśmiechem, opierając się o drzwi.
- czeeeść, wejdź - i przesunęła się na bok, na szczeście nic nie wywracając, bo to nie susannah.

wyszedł. kurwa ja pierdole.

zaraz zrobię jej secik.
siedziała teraz dla odmiany przy stole kuchennym, przeglądając sierpniowego vogue'a, na którego nie miała czasu wcześniej i czekała na mefsa; denerwowała się jak nigdy wcześniej co było raczej dołującą myślą, jeśli wziąc pod uwagę, że to mefs, wróg numer jeden, a co gorsza jego rodzice to największa konkurencja jej rodziców. no cóż. czekała!

skoro czekała - przyszedł!
przyniósł jej nawet kwiatka, który nie był zwiędły. czekał po raz któryś przed drzwiami alarmując tym razem poprzez walenie pięścią.

aż się wystraszyła i podskoczyła na wysokim stołku w kuchni. podeszła do drzwi, obciągając sukienkę, która jak teraz stwierdziła, była stanowczo za krótka, by zaraz otworzyć.
- cześć - przywitała się grzecznie, siląc nawet na uśmiech, który wyszedł zbyt sympatycznie, toteż zaraz go zgasiła, nadal obciągając sukienkę. on musi ją rozruszać! - wejdź.

-fajna sukienka - zauważył i oblizał usta, ale zaraz potem się opamiętał i odchrząknął - to znaczy chciałem powiedzieć 'cześć'. tak właśnie. nic innego - przeszedł obok niej, przypadkiem! ocierając się plecami o jej biust - więc jak projekt?

- dzięki - apropos sukienki, bo na razie tylko tyle mogła wydusić kiedy był blisko i tak cholernie, intensywnie pachniał. podrapała się stopą po nagiej, wydpielowanej łydce by przejść dalej, do salonu - projekt, no tak projekt. dobrze, zaraz ci dam to obejrzysz i powiesz czy może być, bo nie jestem pewna.
jasne, była pewna, że jest idealnie, bo strasznie się starała, ale przecież musiała coś mówić. opadła na kanapę, na której wylegiwała się mery i przeciągnęła suczkę na kolana.

-taa, taak - wymruczał coś pod nosem i usiadł na fotelu vis a vis kanapy, chwytając papiery, które teraz przeglądał. przeglądał owszem, ale wcale nie czytał, pochłonięty ukradkowym spoglądaniem na marseille pochłoniętą zabawą ze swoim jorkiem. jorki są lowe.

no <3
mery była w związku z tym lowe, a mars kochała ją chyba najbardziej z wszystkiego co kochała; bo niby rodziców też, ale wkurwiali ją czasem, a mery nigdy. poza tym zawsze była z nią i dzięki niej nie czuła się samotna.
- i? - podniosła w końcu wzrok na mefsa, drapiąc przyjemnie mery za uszami i poprawiając jej kokardkęł na szyi!

-i uważam, że jesteś zbyt seksowna żebym mógł skupić się na czytaniu projektu - wypalił, wstając. podwinął rękawy swojej koszuli, bo wymyśliłam że matt zawsze nosi białe koszule, które w zasadzie są całkowicie seksowne i podszedł do mars, nachylając się tuż nad nią.

marseille miała ochotę roześmiać mu się w twarz i wywalić za drzwi, mówiąc, że co on sobie myśli, ale chyba nie umiała. coś się w niej poruszyło, kiedy ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, więc zwaliła mery z kolan i spleciwszy ręce na mefsowym karku, uśmiechnęła się zadziornie.
- myślę, że możemy to przełożyć - że czytanie projektu, ale nic więcej nie mówiła, tylko pocałowała mefsa bardzo dirty & bitchy, podnosząc się nawet z kanapy! dzikośśśśść.

to samo pomyślał matt, nie zdając sobie sprawy z tego jaka krejzolka siedzi w tej z pozoru poukładanej marseille. podtrzymał więc jej tyłek sadzając ją sobie na kolanach i opadł na kanapę, ale nie jak jakiś worek ziemniaken, nawet na kanapę opadał seksownie! już się ogarniam xd w każdym razie błądził rękami pod koszulką marseille z zadowoleniem stwierdzając, że nie ma stanika i całował ją, nie cwałował wbrew temu co napisałam po całej twarzy. calutkej! kawałek po kawałeczku.

mimo, iż nie była z nikim na powaznie, miałą raczej bogate życie seksualne, jakkolwiek to brzmi, nie była też dziwką. na szczęście. i nie miała żadnych wenerów, ze zgiętymi nogami w kolanach, ocierała się raczej o męskość mefsa, sori? ale to było przypadkiem, całkiem przypadkiem, kiedy jej ręce błądziły po całych jego plecach. starała się opanować sprzeczne uczucia w umyśle. okej, pieprzyć starych!

może raczej pieprzyć matta? xd
matthew w tym czasie uśmiechał się błogo i rozkosznie w związku z ocieraniem się marseille o jego klejnociki i przyciskał ją do siebie, mając twarz między jej idealnym według niego w tej chwili biustem. przejechał językiem od rowka do złączenia obojczyków i podniósł głowę, patrząc jej w oczy.
-ale się popierdoliło, co?

no coś w tym rodzaju xd oparła czoło i mefsową szyję, muskajac ją teraz delikatnie ustami. miała całkiem płytki oddech, ale nołłoriz, nie sapała jak stara, radziecka lokomotywa, tylko oddychała, siląc sie na spokój; zewnętrzny i wewnętrzny. całe siedem dni się z nikim nie kochała, bo siedem dni temu wyjeżdżała z jamajki, gdzie przezyła bardzo gorący romans, z pewnym hiszpańskim lekarzem.
- mhm, strasznie - odpowiedziała w końcu, ale jakoś straszne to dla niej nie było, junoł. raczej sama myśl, że rodzice ją rozpierdolą jak się dowiedzą. ale przecież nie muszą się dowiedzieć.

-zakazany owoc smakuje najlepiej - palnął filozoficznie i podwinął jej koszulkę zaczynając ssać jej sutka i miarowo go przygrzać. jedocześnie masował jej plecy, licząc jej wystające kręgi. ale bez przesadyzmu, nie była chyba etatowym kościotrupem do sal biologicznych, rajt? - kuwa, starzy mnie zajebią - wymamrotał, całując ją naokoło brodawki.

zachichotała, na tę jego filozoficzną myśl. miał rację z tym drugim, ale póki co chyba ją to gówno obchodziło, tym bardziej, że teraz jej ciało przeszył przyjemny dreszczyk, kiedy zajmował się jej sutkami.
- mhm, moi też, ale chyba zaryzykuję - odpowiedziała, przeciągle mrucząc i odsunęła się kawałek, by zacząć rozpinać mefsowy rozporek.

a! ona miała sukienkę, panujemy nad sytuacją spokojnie, w razie takim a nie innym, że jej sukienka była już podwinięta matt ściągnał ją z marseille i rzucił za siebie, skutkiem czego zawisła na jakiejś rzeźbie przedstawiającej mężczyznę podczas erekcji. a sukienka marseille wisiała na jego członku. sam matthew coraz bardziej się niecierpliwił, toteż pospiesznie rozbierał mars.
-wyskakuj z tych rajstop - rozkazał i oblizał usta, wstając również i zsuwając z tyłka spodnie. wyszedł z nich i objął ją w talii, całując w usta.

z łatwością zsunęła kurewsko czerwone rajstopki, które teraz wylądowały gdzieś na stole i mery je zabrała w celu pogryzienia gdzieś w przedpokoju. no trudno. to nie był teraz największy problem marseille, bo własnie wsunęła dłoń w mefsowe bokaserki i zrobiła mu zupełnie dobrze, a jeśli wziąć pod uwagę, jej kilka ostatnich przygód seksualnych to było naprawdę przyjemne. jezu, nie słuchaj mnie serio sie naprawie.

lalla nie słucham!
uśmiechnął się zadowolony i przywarł do niej ciaśniej, ściskając za pośladki. obydwa jednocześnie, dzsiaj szalejemy. mam nadzieję, że nie miała na sobie swoich ulubionych fig, bo matt zdarł je z niej sprawiając, że właściwie został z nich niczego nie przypominający skrawek materiału. zaśmiał się z tego cwaniacko i wsunął jej palec z szelmowskim uśmieszkiem. hm. mnie też nie słuchaj.

na szczęście nie jęczała, tylko mruknęła rozkosznie. było jej raczej mokro, ale się nie posikała, tylko był tak zwany kisiel w majtkach, bez majtek :d. nie sądziła, że akurat matthew, kiedykolwiek przyprawi ją o tak miłe uczucie, które nie było jeszcze orgazmem, ale nadal było zupełnie przyjemne.

-nie podniecaj się tak, bo utknie mi palce i będziemy mieć problem - rzucił i mimo wszystko ów palec wyciągnął, pospiesznie ściągając swoje bokserki. był na granicy toteż musieli się spieszyć. zerknął na marseille, której twarz diametralnie się zmieniła. zniknął ten poważny wyraz, zastąpiony rządzą hihi matta!

jak miała być poważna, jak robił jej dobrze. teraz za to, czekała aż mefs coś zrobi, bo skoro był jakoś tak dziwnie nad nią, to nie mogła nic robić, więc nic więcej nie napiszę:* :d

oh okej, nie popisałaś się.
w każdym razie pchany rządzą matt wszedł w marseille ostro i szybko, pozdro więckiewicz i olszówka lejdis xd uwielbiam ten frament. w każdym razie posuwał ją ostro i brutalnie oddychając głośno & płytko błądząc ręką po jej potylicy to raz, po tyłku to dwa. jak oni leżeli?

nie mam pojęcia, to jakaś krejzolska pozycja.
- mat t t tt t t t t t t t ttttttttttttttt t t t - jęknęła, bo seks olszówka więckiewicz, był racze bitchy & dirty. co z tego, że trochę przeciągnęła 't', nikt się tym nie przejmował, bynajmniej nie sama w sobie marseille, która jęczała, przygryzajac płatek mefsowego ucha, a że była raczej wąska, to było zupełnie przyjemnie.

rozklapiocha, pozdro.
-maa aa aa aaareille - wycharczał jej do ucha podskakując miarowo, o ile można to tak nazwać, jezu więckiewicz - olszówka to było coś xd. właściwie nie wiem jak można to opisać, więc odsyłam do obejrzenia lejdis xd

więc to było zupełnie przyjemne, a może nawet przyjemniejsze niż seks z hiszpanem z jamajki, według mars, która nawet trochę pisnęła, bo to nie urszula z syrenki i ma raczej kobiecy głos, który teraz dawał się we znaki prawemu uchu mefsa, czym mars nie była nawet w stanie się przejmować.

jego właściwie też to nie obchodziło, bo właśnie szczytował i nic nie było w stanie zaprzątnąć jego głowy poza tym, że właśnie pieprzy marseille i jest mu cholernie, ale to cholernie dobrze.

no właśnie, szczytowała również, oplatając kurczowo nogami biodra mefsa, płytko oddychając. to wszystko było tak zwariowane, że nie potrafiła ogarnąć i nawet w tej chwili nie umiała, bo skupiała się na tym, że jest jej zajebiście dobrze i mogła rozkoszować się orgazmem z zamkniętymi oczami.

całował więc jej usta, nie zawsze w nie jednak trafiając, przepełniony przyjemnym uczuciem które zawsze człowiekowi podczas seksu towarzyszy. przyspieszał i zwalniał, wedle uznania, ale jedno było pewne. ciągle pieprzył ją oooooostrrooooo.

jezu, ile to już trwa, xd. ale nołłoriz, mars to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, czuła się sto procent spełniona, a kiedy po raz czwart przechodziła orgazm, przestraszyła się, że jej serce tego nie wytrzyma, toteż uszczypnęła mefsa w tyłek, ale było jej tak dobrze, że nie mogła nic powiedzieć.

nie musiała nic mówić, byli jednym ciałem i mieli jeden musk pozdro klo. matt się zmęczył toteż opadł obok niej na kanapie i sapał głośno, nie wstydząc się tego jednak bo był sprawcą najlepszych orgazmów jakie przeżyła kiedykolwiek marseille, a to na tyle przyjemnie połechtało jego ego, że mógł sobie sapać do woli. objął ją ramieniem, typowo męskim jak tak patrzę i nawet pocałował w obojczyk.
-huh - wydyszał tylko xd.

odchrząknęła znacząco, drapiąc mefsa po brzuchu i niespecjalnie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. było jej zajebiście, w całym ciele, a już szczególnie w okolicach krocza. z drugiej strony, co by powiedzieli rodzice, gdyby się dowiedzieli o tym jakże miłym przedpołudniu.
- hm - wydusiła z siebie w końcu i nie wiedziała co dalej.

-kurwa - mruknął za nią matt i usiadł, zakrywając się poduszką leżącą na kanapie. nagle poczuł się zawstydzony i jakgdyby nie na miejscu - kurwa ja pierdolę - spojrzał na nią i zmarszczył brwi niczego nie było, jasne? niczego kurwa!
napisałam kura xd

poczuła się kurewsko nie fajnie no i właśnie, poczuła się kurewsko, potraktowana jak dziwka i nawet już przestało jej być przyjemnie w kroczu. wstała, by złapać swoją sukienkę i założyć ją w przeciągu trzech sekund. nie wiedziała co ma powiedzieć, nie dość, że czuła wyrzuty sumienia, w stosunku do rodziców, to jeszcze on ją tak potraktował.

złapał się za głowę i wstał, chwilę krążąc po jej salonie i przeklinając wcale nie pod nosem, a głośno i wyraźnie.
-spróbuj tylko coś komuś pisnąć! - spojrzał na nią o dziwo nie wściekły tylko zawstydzony i no taki jakiś dziwny, bo marseille naprawdę zdążyła mu się kurewsko spodobać, a tu taki zonk, że nawet nie mógł jej tego powiedzieć, żeby łatwiej im było zerwać kontakt. podrapał się w kark i pospiesznie zaczął zbierać ciuchy i ubierać się. zw obiad.