marsowo.

- w porządku - przytaknęła, bo no cóż, gdyby jej rodzice się dowiedzieli, to byłoby po niej. z drugiej strony naprawdę czuła się jak wykorzystana dziwka i po raz pierwszy doznała takiego uczucia. nie było ono przyjemne, toteż usiadła w fotelu podwijając nogi pod brodę i spoglądała tylko jak mefs się ubiera.

-przepraszam - rzucił tylko przez ramię i wyszedł, nie trzaskając wprawdzie drzwiami, ale pozostawiając niezbyt miłą atmosferę.

nienawidziła siebie i to chyba byłoby na tyle.

okej, więc marseille przyprowadziła tutaj mefsa, z racji takiej, a nie innej, że na dworzu padało; po co mieli moknąć. zsunęła pantofle na szpilkach dziesięć centymetrów, by spojrzeć na niego i pokręcić głową.
- chcesz coś do picia? bo lodówka i tak jest pusta, nie miałam czasu na zakupy - ale mogli zamówić pizzę, jutro chyba kogoś namówię na pizza hut.

ja dzisiaj jadłam w makdonaldzie, tak więc do końca tygodnia jestem na głodówce, żeby przyswoić zjedzone dzisiaj kalorie xd.
-wody - pokiwał głową i zdjąwszy z nóg buty, rozsiadł się na kanapie - zamówmy chińszczyznę! - zawołał po chwili, obracając się przez oparcie kanapy, bo to seksowne i powiedzmy, że było konieczne do zobaczenia mars.

marseille przyniosła mefsowi butelkę wody i szklankę, bo skoro miał kaca, pewnie go suszyło, biedny, znamy ten ból. nie chciała jednak siadać obok, bo pewnie odczuwała by dziwne pole przyjemnych wibracji, a wolała żeby jej nie potraktował tak jak ostatnio.
- okej, chińszczyzna może być, chociaż nigdy sobie nie radziłam z tymi pałeczkami - i złapała telefon stacjonarny z szafki, a potem ulotkę i założywszy nogę na nogę opadła na stole.

-ani ja - wzruszył ramionami i przeciągnął się leniwie, następnie odkręcając wodę evian i lejąc ją do szklanki. nawet trafił, chociaż drżały mu ręce - będzie większy ubaw - spojrzał na nią i nawet się uśmiechnął, bo przecież co z tego że ma kaca, nie będzie z tego powodu zatruwał innym życia, prawda? pocierpi w skrytości ducha. dzielny chłopiec.

- byłam wczoraj w londynie - zaczęła rzeczowo, żegnając się jakimiś miłymi słowami z panem telefonistą od chińszczyzny - i mama opowiadała mi o procesie z twoją mamą. jezu, aż głupio było mi tego słuchać, więc udawałam, że rozmawiam z kuzynem.
no tak, cały ten ich stosunek, uważała za zupełnie przyjemne chwile jej życia, aczkolwiek jeden z błędów, które prowadziły do tego, że nie mogła się teraz przy nim na niczym skupić.

-hm - odpowiedział na to inteligentnie oraz na poziomie matthew, bawiąc się niewielką butelką po wodzie mineralnej, niegazowanej bo nie przepadam za gazowaną więc matt także nie - to ogólnie cholernie poroniona sprawa - dodał w końcu i patrzył na nią, czekając aż coś wymyśli. tylko co? może w ogóle najlepiej byłoby nad tym nie myśleć i po prostu działać na spointanie. to też jej powiedział.

ja lejdis : )
- to znaczy? - miała nadzieję, że mefs nie zamierza wyjść i udawać, że jej nie zna, więc spojrzała na niego, zupełnie uważnie. odwróciła się zaraz do barku i nalała sobie martini, przymykając oczy, kiedy ciepło płynącego alkoholu, wypełniło jej gardło.

nalała sobie tego martini prosto do gardła? z butelki? ładnie, ładnie.
huh, no po prostu olejmy radę puchaczy i róbmy swoje tutaj. przecież się nie dowiedzą - wzruszył ramionami i potarł dłońmi o uda. nie bardzo lubił rozmowy o życiu i śmierci jak i po prostu te z gatunku poważniejszych. od razu niepotrzebnie się denerwował! jeszcze osiwieje i co będzie :c - chyba nie wysłali za nami szpiegów, ani nie zainstalowali kamer, racja? - patrzył na nią nawet rozbawiony!

taaak, do gardła sobie wlała :d. no powiedzmy. odstawiła butelką z powrotem, słysząc pukanie do drzwi i złapała swoją torebkę z fotela, by otworzyć panu od chińszczyzny. wzięła, zapłaciła i wróciła.
- niesądzę, moi rodzice są teraz cholernie zajęci, otwierają nową kancelarię w nowym jorku, spółka z wolfordami - bo to prawnicza elita xd - pewnie mają ciekawsze zajęcie niż śledzenie mnie. zresztą nigdy się jakoś szczególnie nie przejmowali niczym, poza pracą - wzruszyła ramionami i postawiła chińszczyznę na stole.

-no więc właśnie - skinął głową i sięgnął po niewielkie papierowe opakowanie, w którym chował się jego kurczak w sosie słodko-kwaśnym. otworzył je i zmarszczył nos od intensywnego zapachu po czym przeniósł spojrzenie na marseille - to samo tyczy się moich. zero problemu - z tymi słowami fachowo nabrał pałeczkami kulkę ryżową.

pokiwała tylko głową, uśmiechając się bo matthew już zdążył ubrudzić się, wspomnianym przez ciebie sosem, ale nic nie mówiła. jego słowa, jakoś ją rozluźniły, więc nawet rozpuściła włosy, które teraz falami opadły na drobne ramiona.
- smacznego, mefjuuu - powiedziała, łapiąc swoją porcję i póki co tylko wąchała, bo skoro nie było nigdzie rodziców, nikt nie mógł jej zwrócić co do tego uwagi.

przeżuwał chwilę nieszczęsny ryż, nie wiedząc nawet że ubrudził się sosem, pór metju. wyszczerzył się po chwili do mars, mówiąc coś na temat tego, że dzisiaj też mogliby 'pogadać a propos ich projektu', ale to tylko luźna propozycja do rozpatrzenia w dowolnym czasie. rozparł się wygodniej na kanapie i schwycił pałeczkami kurczaka, wsadzając sobie do ust.

marseille uśmiechnęła się zadziornie i oblizała usta. nie zaczęła jeszcze jeść, więc teraz, podniosla się i usiadła mefsowi na kolanach, okrakiem.
- ubrudziłeś się - stwierdziła, odgarniając włosy za plecy i zlizała sos z kącika jego ust, wyprężając się jakoś tak, że potarła kroczem o mefsową męskość.

-hm - zastanowił się nad tym - ty też - z tymi słowami, objął ją w talii i pocałował gorąco, zsuwając ręce na brzeg jej dżinsów i miarowo przemieszczaąc je na przód w celu rozpięcia guzika oraz suwaka - ale chyba pod bluzką - dodał niewinnie - no wiesz - podwinął jej koszulkę i przejechał językiem po jej brzuchu, garbiąc się seksownie.

zdążyła w tym czasie przejechać wzdłuż kręgosłupa mefsa, ale doliczywszy się trzynastu kręgów zrezygnowała na rzecz, rozpinania guziczków mefsowej koszuli. po trzech straciła cierpliwość i po prostu je wszystkie rozdarła jednym, aczkolwiek stanowczym ruchem. sori.
- sorry - powiedziała, przygryzając dolną wargę, bo może na nią nakrzyczy! </3

-moja ulubiona koszula - spojrzał na nią z wyrzutem połączonym z mślanymi oczami kota ze szreka, po czym rozerwał jej stanik jakgdyby w odpowiedzi, prawda - mam nadzieję, że w takim razie to był twój ulubiony stanik - uśmiechnął się z przekąsem i pocałował ją w lewą pierś. naokoło sutka, aż w końcu w samego jego właśnie, wiecie rozumiecie.

- niestety - zmierzwiła mu szybko włosy, ale chyba te łonowe. dobra, cicho nie, ale rozpięła mefsowy rozporek i z rękami w jego bokserkach, zrobiła mu zupełnie dobrze & przyjemnie, a marseille wie, co zrobić, by było zupełnie przyjemnie, junoł. przy okazji, ugryzła go w ucho, ale na szczęście nie przegryzła.

zmrużył oczy, bo faktycznie było mu dobrze & przyjemnie, mamusia marseille dobrze się o niego troszczyła toteż niezdolny do jagokolwiek ruchu, zalegał na kanapie z rękami za głową i pozwalał marseille r o b i ć t o d a l e j.

więc robiła, może nawet mefs spuścił jej się w rękę, ale w tym momencie niespecjalnie jej to przeszkadzało; nawet wręcz przeciwnie, była z siebie dumna. przypomniało jej się, że skończyły się tabletki, więc zapytała mefsa, czy ma gumki.

przecząco pokręcił głową i jego euforia i wszechobecne zadowolenie nieco przycichły i opadły jak kurz po jakiejś bitwie w starożytności.
-hm i co teraz? - zapytał, całując ją w nos - chyba nie będziemy mieli aż takiego pecha żeby wpaść podczas gdy jeden jedyny raz odpuścimy sobie zabezpieczenia, co? - prawdopodobnie jego słowa były oznaką nieodpowiedzialności i lekkomyślności charakterystycznej jednak dla kochanego matta. uśmiechnął się rozkosznie i zsunął jej majtki z tyłka.

marseille wyobraziła sobie siebie, grzebiącą się w tych wszystkich pieluchach, małych skarpetkach i tak dalej, po czym pokręciła energicznie głową.
- no, miejmy nadzieję - odpowiedziała, równie nieodpowiedzialnie, ale teraz była już zbyt podniecona żeby mu odmówiąć. zajęła się nawet zsuwaniem mefsowych bokserek, co przychodziło z trudnością, jeśli wziąc pod uwagę, że był większy & cięższy.

ale i tak chudziutki i seksowny
-jsteśmy zbyt zajebiści, żeby nam się to przytafiło - zapewnił ją na samo ucho, które polizał i przygryzł i znowu polizał kiedy wchodził w nią stosunkowo energicznie, ale bez przesady. no i zobaczymy co zakwitnie za dziewięć miesięcy, hy hy. przeczesał jej miękkie włosy palcami i wtulił w nie twarz, napawając się ich kwiatowym zapachem.

cytrusowym, nie kwiatowym. bo szampon cytrusowy jest podniecający ;seksy;.
jezu, nie wiem co to była za pozycja, bo na pewno juz nie 69, może 70........noale nieważne, ważne, że odczuła go znow w sobie, że tak to dokładnie ujmę i wszystko inne przestało się liczyć. wysunęła biodra w przód, chcąc więcej i więcej, by wymruczeć mefsowi do ucha jakieś właśnie mruknięcie w stylu 'mrrmrrrmmrmr', co oznaczało, ze jest jej zupełnie przyjemnie.

chichrał się przez chwilę, bo podoba mi się to słowo i pewnie wyglądał przy tym jak zgredek albo uhahany dumbledore, żeby w końcu dojść i objąć ją, bo teraz to dopiero było mu d o b r z e przez duże D jak daniel, nie jak miłość, bo o miłości jeszcze nie możemy mówić, bo to za szybko i marek mostowiak nie pochwaliłby ich związku xd. no nic, to chyba na tyle.

jezu, aż teraz ja chichram :d
- oh, matthew - wydusiła z siebie tyle, naprawdę sori, ale więcej nie umiała. oparła policzek o mefsową klatkę piersiową, by oddychać raczej płytko. miała nadzieję, że mefs nie ucieknie, czy coś, bo dziś była raczej przybita, jak my wszyscy i byłoby jej smutno! :c

oooooh padddddii puuuuut deeeee paaaaajp daaaaaałn
matt wyszedł, że tak powiem pożegnał się ładnie i zasnął. żarcik! objał mars i pocałował ją w główkę, oznajmiając że z tego wszystkiego zrobił się głodny i jeżeli mars zajdzie w ciążę, dobrze byłoby gdyby ich córeczka nie odziedziczyła po nim apetytu, bo będzie wyglądała jak keli osborn w tych swoich grubszych momentach, hyy.

- jezu, nawet tak nie mow. to znaczy gdybym teraz zaszla w ciaze to bym nawet nie panikowala, w koncu mam dwadziescia lat i moge robic z zyciem co chce, ale ciekawe jak bym powiedziala rodzicom, ze to ty jestes ojcem. to by ich zabilo, a ty nzwet bys sie do mnie nie przyznawal - serce jej szybciej zabilo. bo wlasnie wymyslilam, ze mars jedna ciaze musiala usunac, z racji takiej a nie innej, ze jej facet ja zostawil i poczula sie jeszcze bardziej chujowo.

omatko, ale byłaby draka gdyby jednak zaszła w ciążę, założyłabyś pana mairone, który biegałby za mattem z dubeltówką xd.
-o kurwa - przejął się na tyle, że cały zesztywniał machinalnie całkowicie gładząc ją po plecach i całując w obojczyk, lewy bo na razie nie prawy. sori?

zastanawiala sie, czy powinna powiedziec mefsowi o danielu, ciąży i tym wszystkim, bo czuła, że się zaraz popłacze, a to byłoby dosyć głupie, bo by sobie pomyślał, że to jego wina.
- przytul mnie, matthew - poprosiła, łamiącym się głosem. zastanawiała się dlaczego usunęła ciążę. najprawdopodobniej stchórzyła, że sama sobie nie poradzi i zabiła dziecko, niewinną istotę.

-ej, co jest mała? - zapytał, przytulając ją zgodnie z prośbą i całując czule w czółko. nie bardzo wiedział o co chodzi i skąd jej nagła zmiana humoru. to możliwe, żeby tak szybko jej ciążowe wahania nastrojów dały się we znaki?!?!?!?! przestraszył się, chciał wyrzucić ją przez okno i uciec xd.

przekręciła się, by położyć policzek na jego klatce piersiowej, bo się bała spojrzec w oczy. komukolwiek, a juz szczegolnie jemu.
- piec miesiecy temu usunelam ciaze. mój facet spakował walizki w ciągu dziesięciu minut i spierdolił, nawet nie wiem co się z nim teraz dzieje, czuję się okropnie, ale ja sie po prostu bałam zostać z tym wszystkim sama - wychrypiała, starając się nie rozpłakać i nawet dobrze jej to póki co wychodziło. słuchała jak mefsowi bije serduszko i było jej zimno :c.

a mfesowi przestało bić serduszko i umarł ze zdziwienia :ccc xd
-o kurwa - odsunął ją od siebie w pierwszym momencie, bo była mordercą jakby nie patrzeć!! on nigdy przenigdy nie pozwoliłby usunąć dziecka swojej dziewczynie gdyby już do czegoś takiego doszło, pomimo tego, że cholernie by się bał i zapewne parokrotnie chciałby uciec, przecież by tego nie zrobił. po chwili jednak przytulił ją ponownie, bo przecież to nie jej wina. no - co to był za chuj? </3

- nie wiem. to znaczy, kurwa, jasne, że wiem, xd - przewróciła ciężko oczami, oddychając niepewnie - byliśmy razem coś około pół roku. a od czasu, kiedy się dowiedział wcale go nie widziałam. i mam nadzieję, że tutaj nie wróci. jezu, matthew, ja naprawdę nie chciałam tego zrobić, tak cholernie się bałam - wyznała mu, czując gęsią skórkę na ramionach, będzie musiała przynieść kołdrę.

no problemo, matthew się tym zajmie. wyczuł pismo nosem, moja babcia tak mówi i wstał udajac się po kołdrę właśnie, wziął tę z łóżka w jej sypialni, bo rzuciła się w oczy będąc różową toteż wrócił i okrył mars, po drodze wciągając na dupę bokserki. to naprawdę było jedno zdanie? napisałam zadanie. kurwa matematyczne, dlaczego 1 września już tak blisko? :c

no -,-
- zostaniesz? - zapytała, z nadzieją w głosie, bo dziś czuła się wyjątkowo bezradna, co było do niej wcale niepodobne, ale naprawdę nic nie mogla poradzić. podniosła sie nawet, zastanawiając gdzie są jej majtki, ale rozmysliła się, no cóż, znow opadajac na kanapę.

-jasne - wyszczerzył się i opadł na kanapę, przyciskając ją do siebie i całując w szyjkę gdzieś tam - skoro nalegaaasz.

- nalegam - powiedziała, zupełnie poważnie, bo nie miała siły nawet na cięte riposty, jutro będzie musiała się za siebie wziąc, tymczasem przytuliła się do mefsa, który był wyjątkowo ciepły.

on był ciepły, ona też, a ja jestem śpiąca więc zasnął. nie wiem jak znią, ale matt nie chrapał.

editedit
i poszedł w którymś tam momencie.

matthew załatwiwszy swoje jakieś tam sprawy związane z płaszczem sąsiadki i przytaszczeniem ze sklepu ton pokarmu dla jej ukochanego jorka, zjawił się przed drzwiami mieszkania mars i zapukał, poprawiając swoją wyprasowaną białą koszulę.

a marseille, biegała raczej w satynowym szlafroczku w serduszka, robiąc makijaż i prostując włosy, bo wyglądała jak dziecko dżungli po ich umyciu. przez przypadek wrzuciła suszarkę do wanny i bała się teraz ją wyjąć żeby nie kopnął ją prąd.
- momeeeeeeeeeent - zawołała, upuszczając jednocześnie prostownicę i kosmetyczkę na pralkę. nie denerwowała się, ale serce biło jej ze trzy razy szybciej, toteż otworzyła teraz drzwi, uśmiechając się do mefsa.

-a gdybym był zboczonym francois z gazowni? - zapytał patrząc w jej apetyczny dekolt i przekraczając próg, przy okazji obejmując ją w talii - jeszcze nie gotowa - pokręcił głową i wypuścił ją z objęć nieznacznie popychając do przodu - no już, szykuj się mała - sam podreptał do salonu i rozsiadł się na kanapie.

ruszyła więc do łazienki, by zaraz wrócić dla odmiany z wyprostowanymi włosami i kreacji, którą była mała czarna bez ramiączek, joł. usiadła mefsowi na prawym kolanie i pogłaskała po policzku.
- byłam dziś u ginekologa, kupiłam tabletki i nie jestem w ciąży - oznajmiła mu, tak z serii dobrych wiadomości.

-cholera, to dobrze - odetchnął z prawdziwą ulgą i pomasował ją po płaskim brzuchu z tej okazji - w takim razie mamy co uczcić w restauracji. gotowa? - zapytał, patrząc na jej krągłe piersi opięte w sukience.

pokiwała grzecznie głową i zacznę.

no więc marseille i matthew przyszli. jak tak sobie myślę, to mars miała dziś na sobie jedynie cienki płaszczyk toteż zmarzła. póki co jednak, złapała szczekającą pod ich nogami mery i przytuliła do siebie.
- ciiicho, skarbie już jestem. cholernie nie lubi zostawać sama - poinformowała mefsa, odstawiając bezpiecznie jorkaska na podłogę.

-tak jak i właścicielka - mruknął pod nosem. nie wiem czy to usłyszała. sama zdecyduj. zsunął z ramion swój wełniany płaszcz i poprawił kołnierzyk białej koszuli - chodź do mnie, marseille. przemarzłaś. jeszcze się przeziębisz.

marseille uśmiechnęła się do mefsa i właśnie za ten kołnierzyk pociągnęła go do pustego salonu. na środku panował tylko rozpierdziel z jej nierozpakowaną walizką. zamierzała zostać w londynie na dłużej, ale jak wszyscy dobrze wiemy - nie wyszło. usiadła teraz na mefsowym kolanie, ale nołłoriz nie połamała go ani nic z tych rzeczy. nie była ciężko, ostatnio nawet schudła, pod wpływem tych wszystkich nerwów. nie chciała poruszać tematu rodziców, więc zapytała, czy może mefs ma na coś ochotę.