sacre cour

roześmiała się perliście, niczym w reklamie pasty signal i posmyrała go kciukiem po karku. -możliwe, że źle. właściwie to mam już dość dywagacji nad dobrem, złem, piekłem, niebem i wszystkim co z tym związane jak na jeden dzień. - i pomyślała, ze nie powinien był przychodzić pod sacre cour z lizakiem, ot co.

to wszystko przez tego cholernego lizaka.
-więc trudno, przeżyjemy-już się nachylał, żeby to złozyć na jej ustach ów uroczy pocałunek, ale w ostatniej chwili uświadomił sobie, że w zasadzie nie powinien tego robić. bo naprawdę zależało mu na przyjaźni z perrine. a większość przyjaźni w ten sposób psuł. nie, żeby z chłopcami, heee.

gdyby to była ameryka to mogliby podzwać producenta tych lizaków do sądu.
zabrała ręce z jego szyi w trybie natychmiastowym i splotła je za swoimi plecami, zupełnie jakby to miało w czymś jej pomóc. - albo i nie przeżyjemy-skwitowała całą sytuację, błądząc wzrokiem od indyjskiego jogina zakładajacego nogę za głowę do rudego gołębia, który zaplątał się w reklamówkę z tesco.

-jak to nie. myślisz, że w tym coś było?-wskazał na cholernego lizaka i w efekcie cisnął go gniewnie do pobliskiego kosza na śmieci. ale nie trafił, spłoszył za to gołębia i zaklął pod nosem, nikola, nie gołąb.

- z pewnością to coś w lizaku. - powiedziała kpiąco. gołąb odleciał reklamować tesco w innej części paryża, a biegające w kółko dzieciaki zostały odprowadzone przez rodziców do łóżek. zrobiło się więc całkiem pusto i cicho. i zimno. zrobiła krok w tył, właściwie to krok w dół, na stopień niżej i schowała zmarznięte dłonie w rękawy.

-perrine-rzekł-weź moją kurtkę. -nawet ją zdjął i zarzucił swej uroczej towarzyszce, której blond czuprynę mógł właśnie obserwować, swoje okrycie wierzchnie na szczupłe ramiona-odporowadzę cię do domu.
on był zdecydowanie niestabilny. i w sumie przechodził z głupiego bydlaka w małego, zatroskanego o los swych koleżanek chłopczyka, który był gotów iść dla nich przez las wśród złych drwali, nie, sori, złych wilków i blaszanych drwali. no właśnie. mamy jakiś las pod ręką?

ja mam za oknem las jakby co... ..
-nie musisz. - powiedziała, otulając się szczelniej jego kurtką. też była niestabilna, na tyle niestabilna, że potknęła się próbując pokazać jak to dzielnie wraca sama do domu, nie zważając na złych drwali, blaszanych drwali i całą resztę ferajny. ale nie spadła ze schodów i nie rozbiła sobie głowy. złapała jakoś równowagę i momentalnie stała się stabilna jak nigdy.

-piłaś coś?-spytał bardziej jej szyję niż ją, bo właśnie w ową szyję wtulił w owej chwili twarz, obejmując ją kontrolnie za ramiona-na wszelki wypadek pójdę z tobą, dla mnie to żaden problem-chodził po paryżu nocą od dziecka, takie doświadczone jajco z niego. xd, więc nie bał się nowego kuby rozpruwacza, albo tego z zębami, jakkolwiek się ziomal nazywał. no, draculi.

'doświadczone jajco' <3
ten z zębami to pewnie sokolica. zapewniła go, że nie piła nic, poza kawą i poszli i zacznę.

zuza siedziała na schodach bazyliki i podjadała czipsy. pal licho, że były niezdrowe. ale jaką miała na nie ochotę! solone ;c

a żuli jak żuli lazł po schodach z kawą, z ołówkiem w zębach i próbował otworzyć zeszyt na stronie 64

zadarła głowę z czipsem w ustach, ale wiesz jak, trochę wystawał i patrzyła na niego do góry nogami, zamiatając włosami schody. niech jej za to zapłacą, albo przynajmniej dadzą dyplom za prace społeczne. zagryzła czipsa, co spowodowało ni mniej ni więcej to iż jego połowa znalazła się w buzi susanne, a druga wylądowała na schodach.
-żul!

-nie śmieć tu!-dał jej buzi w czółko, usiadł obok, rozlał połowę kawy, zalał stronę 64 i rysik ołówkowy. i zaklął cicho, ale cicho.

-nie śmiecę - zaperzyła się i spojrzała na niego butnie, zakładając ręce na pierś. paczka czipsów leżąca między jej udami wyślizgnęła się na schody, przez co resztka lejsów wylądowała pod ich nogami. hihi.

-susann!-napił się kawy-zobacz, zalałem sobie zeszyt-przejął się, bo zeszyt owy, zalany, dostał od zuzanki właśnie.

-to straszne - udała cholerne przejęcie, uśmiechając się do niego szeroko i dołeczkowo. cmoknęła go nawet w swego rodzaju euforii w tę kość szczękową, czy jak ona się tam nazywa - kupimy nowy - oczywiście wiedziała, że żulję przejął się faktem zalania zeszytu bardziej niż bardzo.

-ale wiesz, że nie chciałem?-zamrugał kilka razy, trochę się krzywił. wyrwał mokrą stronę z zeszytu i kapał obok buta. podobało mu się to zajęcie,

-jasne, że tak. wariat - rzuciła w niego czipsem, który uprzednio podniosła ze swojego vansa - gdzie się szlajałeś tyle czasu?

-nie wiem. szukałem takiego ładnego słowa i musiałem przeszukać wszystkie zeszyty, żeby znaleźć-dał jej buzi w polik. lubił poliki susanowej, ale się do tego nie przyznawał, ćś.

-znalazłeś je? - zapytała z zainreresowaniem wypisanym na twarzy. przysunęła się bliżej żula, opierając głowę na jego cherlawym ramieniu - i co to za słowo? - smyrała go za uszkiem.

-znalazłem. ale mam teraz problem, bo zapomniałem, co to było-uśmiechnął się trochę, lubił być smyrany za uchem. i wszędzie.

zaśmiała się ładnie i dziewczęco i nie podnosząc głowy z jego kościstego dosyć ramienia powiedziała, że ojciec mówił jej, że według niego julien ześwirował i zamknęli go w psychiatryku w pokoju bez klamek. podniosła na niego wzrok i zapytała czy wie dlaczego tak uważa. nie lubili się?

-nie lubi mnie? może zazdrości? może nie chce, żebyś ze mną była, czy coś takiego- oni byli parką? czy nie? podrapał się pod okiem rysikiem i zostawił plamę po kawie.

-on chyba nikogo nie lubi poza samym sobą i swoim buldogiem angielskim - westchnęła, podnosząc głowę. schyliła się i pacnęła pac pac w łydkę, bo coś ją właśnie gryzło. przyjaciółmi byli. na dobre i na złe znajdę wreszcieeeeee! xd

-ciebie też nie? jezu, co za siurek- pocałował ją znów w czubek głowy-co ci się stało?-usłyszał pac pac i wystraszył się.

-coś mnie ugryzło! - zakomunikowała, patrząc na szczupłą łydkę na której rósł bąbel ;c - myślisz, że to był komar zmutowany genetycznie i teraz ewoluuję w coś wizualnie przypominającego hulka? - zrobiła wielkie oczy, patrząc na żulję - ale będziemy nadal chodzili na pizzę i lody? nawet jeśli będę zielona i napakowana? ;d

-będziemy, ale nie będziesz. a jak będziesz, to obronisz mnie?-sam był przecież chuchrem ,3,

-pomyślę nad tym - zastanowiła się ściągając usta w dzióbek, żeby następnie cmoknąć żulję w usta. zawstydziła się troszkę, bo właściwie zamierzała pocałować go tylko w polika, który zupełnie seksownie drapał jej wargi.

a on się speszył, zawstydził i zaczerwienił. w końcu zuzanka była jego przyjaciółką. więc zamrugał trzy razy, ale potem się uśmiechnął nawet.

-omatko, nie chciałam pocałować cię w usta - zaczęła tłumaczyć, żywo gestykulując. wskazała palcem na jego policzek - celowałam tutaj, ale.................................... - zamknęła się bo nie wiedziała co ale. sori?

-to było miłe, spokojnie-ojezusie, jeszcze bardziej się speszył. i w wyniku owego speszenia zaczął drapać się ołówkiem.

-nie drap się ołówkiem - zabrała mu sprzęcik xdxdxd, bo ostatnim razem kiedy się nim drapał puściło mu jakieś naczynko i broczył krwią jak jakiś głupi bohater władcy pierścieni, którego nie lubiła. władcy, siłą rzeczy bohatera też nie.

-hej, nie zabieraj mi!-napił się kawy, zimna już była, więc odstawił. to nie dan, nie lubi zimnej kawy-drapie mnie xd.

przypomniała mu o ostatnim 'drapanku ołówkiem' po czym schowała go (ołówek) za plecki.
-nie oddam!

-oddaj-przekrzywił głowę jak kot, albo pies. zamiauczałby, ale nie umiał. więc tylko mrużył oczy.

-nie oddam, będziesz miał dziurawy policzek!! - zmartwiła się i zrobiła taką ;c minę. nawet taką ;C!

-to podrap mnie ty-złapał ją za rączkę-nie masz tych sztucznych paznokci, zawsze zapominam, jak się nazywają-westchnął ciężko.

-tipsy - podsunęła i spojrzała na swoje paznokcie. nawet nie były pomalowane. co nie umniejsza ich estetyce - nie lubię tipsów - posmyrała go delikatnie po policzku.

-ja też nie. tipsem pewnie też zrobiłabyś mi krzywdę- zmrużył oczy kocio, czy jakoś, bo mu się podobało.

-nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy - powiedziała, przysuwając się bliżej niego, bo zrobiło się zimno, a ona nie miała żadnej bluzy.

-co to?-posmyrał ją po ręce, chudej całkiem, i była tam gęsia skórka! z żuleria w płaszczyku chodzixd.

w trenczu <3
-gęsia skórka, debilu. zimno mi - potarła chłodnym nosem o jego kark.

-nie mów do mnie debilu, hej. chciałem ci zaproponować kawałek płaszcze-jezu, to nie ekshibicjonista..

-przepraszam - zreflektowała się i wsunęła swój chudy tyłek pod wydzielony jej kawałek płaszcza. przytuliła się do żulję, bo chyba to było jej wolno, prawda? - mrrrr.

-mrr? jak kocię-wpisał to w zeszyt, do połowy zalany, zeszyt znaczy.

uciekła tak jak moja wenka ;c

weszła sobie do kościoła, jak zawsze rano w tygodniu, żeby sobie pooglądać obrazy, bo przecież katoliczką nie była. usiadła sobie na ławce pod takim fajnym obrazem przedstawiającym jezusa na krzyżu. założyła nużkę na nużkę i wlepiła swój wzrok w ten właśnie obraz.

nie mam pojęcia co summer mogła tutaj robić, może się po prostu pomyliła, więc teraz rozglądała dookoła, bo ktoś jej kiedyś mówił, że sacre cour jest ciekawe, szkoda, że prowadziła pismo dla kobiet, a nie o kościołach, bo napisałaby artykuł. teraz za to wpadła na kate, z tego wszystkiego nawet spadła jej torebka!

pan najwyraźniej objął ją swą łaską i oto niniejsze dziewcze podniosło torebkę tej blondynki. nawet wstała, chciała powiedzieć kilka słów tej pani, ale się powstrzymała bo miała zawsze wielki szacunek dla innych religii.-proszę uważać-wydukała tylko i spowrotem usiadła na ławce.

z powrotem, xd nauczyłam się już od sandry <3 okej, nvm. summer uśmiechnęła się przyjaźnie, bo z reguły nie należała do osób, które rzucają się do wszystkich o wszystko, powiedziała, że dziękuje i zapytała, czy kate wie gdzie jest wyjście.
- trafiłam tutaj zupełnie przez przypadek, weszłam jakimiś drzwiami, ale teraz to już nie umiem wyjść - powiedziała, kręcąc głową.