samuela, renee i tatusia.

wesoła rodzinka. i tak prawie się nie widują w mieszkaniu, a raczej apartamencie, bo jest naprawdę spory.
w każdym razie, przyprowadził tutaj anne, wjechali windą prosto do apartaentu, taka magia, pomachał gosposi, która jeszcze kończyła sprzątać, i powiedział, że pożyczy jej jakieś ciuchy i spytał, czy będzie chciała się umyć, czy coś.

- nie, wystarczy, że się przebiorę - powiedziała, choć wcale nie chciała, żeby pomyślał, że się nie myje czy coś. rozglądnęła się po mieszkaniu, urządzonym kompletnie nie w jej guście, sama mieszkała z martinem, choć jeszcze nie załózyłam im temaciku. - to gdzie masz szafę, co?

- garderobę - poprawił ją i złapał za rękę, porzucając gdzieś wódkę. pociągnął ją do swojej sypialni, z której przechodziło się też do łazienki i garderoby, jego własnych. - wybierzesz sobie coś? co tylko chcesz. mam dużo ciuchów - hihi, a wcale nie był pedałem.

- nienawidzę grzebać w cudzych rzeczach - oświadczyła, odrzucając włosy do tyłu. oparła się o ścianę, po czy skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na niego wyczekująco. - po prostu mi coś daj, chcę już się pozbyć tej bluzki - mruknęła, dodając w myślach, że stanika też chętnie by się pozbyła.

- zafundujesz mi darmowy striptiz, mała? - spytał, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrzanych drzwiach szafy, które zaraz rozsunął i wyciągnął pierwszą lepszą koszulkę, o ile te polo lacosty można nazwać pierwszymi lepszymi.

- chciałbyś - roześmiała się perliście, anne ogólnie miała miły dla uszu śmiech. - musiałbyś mnie spić do nieprzytomności, żebym zrobiła striptiz, ale hm, jak chcesz, to sam możesz zrobić - zaproponowała, wyciągając rękę po koszulkę.

- sam! - prychnął siadając na łóżku, sprężyny zatrzeszczały nieznacznie, ale samuel był teraz zbyt zajęty obserwowaniem piersi anne równomiernie się unoszących i opadających pod cienkim materiałem. - mógłbym zrobić, gdybyś obiecała, że też zrobisz. - nic za darmo.

- a kto powiedział, że mam ochotę oglądać ciebie nagiego? - zapytała, zasuwając drzwi od garderoby, bo załóżmy, że miał takie rozsuwane w garderobie. zdjęła swoją koszulkę i przerzuciła ją ponad tymi drzwiami, trafiając w niego, seksy.

kurdę!

- a nie masz ochoty? - zdziwił się, bo dziewczęta zazwyczaj zupełnie szybko napalały się na jego upalone spojrzenie i rozczochrane włosy. jeszcze szybciej niż on napalał się na nie! - bo ja bym chętnie na ciebie popatrzył, amando. - cholera, miał wątpliwości co do poprawności imienia, no ale już za późno. ścisnął jej koszulkę i powąchał, pachniała wódką i anne.

- mam na imię anne, nie amanda - poprawiła go, po czym założyła jego polo, pachnące całkiem ładnie i świeżo, nie to co jej bluzka. - i nie jestem łatwa - dodała, wychodząc z jego garderoby i uśmiechając się głupio, czuła się mała w tej za dużej koszulce.

- w porządku - westchnął, trochę zbity z tropu, przyjrzał się jej, lubił dziewczęta w męskich ciuchach, zwłaszcza jego. - czego się napijesz, anne? - spytał więc, mając nadzieję, ze nie będzie na niego krzyczała, że chce ją spić.

- a niby po co kazałam ci wziąć wódkę? przecież nie będziemy się na nią patrzyć - stwierdziła, po czym zamachała do niego rzęsami, wkładając dłonie do tylnych kieszeni swoich rurek i oblizując wargi po raz setny tego dnia.

- jezu, myślałem, że może będziesz chciała się napić czegoś bardziej wyrafinowanego. - trudne słowo! przewrócił oczyma i poszedł szukać wódki, którą znalazł na stoliczku w przedpokoju, zawołał do anne z zapytaniem, czy chce pić na łóżku, na kanapie, podłodze, dywanie, stole, pod stołem, czy na dachu, ewentualnie tarasie.

- na tarasie, to przy okazji zapalimy - powiedziała, wchodząc za nim do salonu. poprawiła kołnierzyk polo i zachichotała cicho. - ja i wyrafinowanie to dwa różne światy, sam - powiedziała, kręcąc głową z politowaniem. - to znaczy, wino wypiję, likier wypiję, ale jezuuu, mam ochotę na wódkę.

- okej, okej. wódka jest zajebista - stwierdził, prowadząc ją do tarasu. a raczej on sam szedł przodem i miał nadzieję, że ona idzie za nim. - ale czekaj, weź papierosy, druga szuflada w szafeczce pod ścianą. proszę?

- mam swoje! - powiedziała wesoło, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów, oprócz tego miała jeszcze jednego za uchem, więc luzik. - a kieliszki? - zapytała, idąc za nim i wychodząc już na taras. oparła się tyłkiem o jakiś murek, bo ogólnie ogródek był cacy i z murkami.

- potrzebujesz kieliszków? - zdziwił się, ale nie marudził, dzień dobroci dla zwierząt, poszedł po szkło do barku, po drodze włączył jakąś muzykę (giiiiiiirl, you'll be a wooomaan sooooon) i kręcił tyłkiem po drodze na taras, nie wkładał kieliszków do kieszeni w spodniach, bo ostatnio cichcem obejrzał sabrinę na dvd, kiedy włamał się o pokoju renee. - łap! - wcale nie rzucił, podał.

- dzięki - mruknęła, łapiąc czy też biorąc od niego kieliszek, na któym zaraz skupiła uwagę, sprawdzała, czy nie brudne albo czy nie ma jakiś obtłuczonych skrawków, ale wszystko było w porządku, więc podniosła wzrok na tyłek samuela, akurat znajdował się w dogodnej pozie.

bo samuel się wypinał starając się otworzyć wódkę, ale uświadomił sobie, że jest już otwarta! - naleję - zaproponował, a raczej oznajmił, biorąc z powrotem od niej kieliszek, nalał, sobie też. potem usiadł na barierce, a raczej się o nią oparł, bo bał się, ze spadnie.

- hej, to na początek wznieśmy toast, tylko nie wiem, za co. nie jestem kreatywna - wymamrotała, kładąc jedną rękę na swoim zgrabnym kolanie, a drugą trzymając pełny kieliszek, co było dość niebezpieczne, bo jeszcze znowu by na siebie wylała.

hej, wypili i samuel grzecznie ją wyprosił, bo ja spierdalam, buziaczki, sija.

jaki szczęśliwy zbieg okoliczności, udało jej się błyskawicznie złapać taksówkę, w której równie szybko poprawiła swoje włosy, które wciąż jeszcze były w nieładzie od niedawnego przebudzenia. wjechała windą do tego apartamentu, dzięki bogu ani taty, ani sama nie było, więc miała całe mieszkanie dla siebie; włączyła muzyczkę przy kominku, rzuciła szpilki w kąt i wtórując rodowi stewartowi ruszyła do swojej garderoby, w poszukiwaniu jakiejś jeszcze bardziej kusej sukieneczki.

zapukał,mając nadzieje,że nie otworzy mu nagi samłel,bo by miał uraz na psychice do końca swojego bajecznego życia i co wtedy.

wtedy renee na pewno nie płaciłaby mu odszkodowania.
w każdym razie, przeklinała w duchu punktualność marquisa, malując po drodze do drzwi usta czerwoną szminką, bo w takiej czuła się najlepiej, bardziej elegancko i prawie jak bohaterki tych starych filmów (audrey hepburn pozdro). odchrząknęła, próba głosu i cała reszta, otworzyła mu drzwi, z lekkim uśmiechem.

napewno audrey doceni twoje pozdro. - to spóźnienie to z tego powodu. - powiedział i wyciągnął zza pleców duzy bukiet tulipanów,w sensie nie taki ogromny,że zajmuje pół salonu,tylko taki w bardzo że tak powiem odpowiednim rozmiarze. pocałował ją czule w usta na powitanie. klął na siebie w duchu,że się tak ugania za jedną laską,albo dorośleje albo mu odbiło.
gratis: zepsuła mi sie lampa.

/ mi się zepsuło gardło :c.

zachichotała cicho i pogłaskała marquisa po prawym policzku, zachwycając się dłuższą chwilę bukietem. - jest wspaniały! uwielbiam tulipany. - nie chciała wspominać o tym, że samuel był uczulony na te kwiaty, ani o tym, iż wolała konwalie, bo liczy się sam gest. stwierdziła, że chyba musi te kwiaty wsadzić do wody, co mu wyznała, wspominając również coś o tym, żeby się rozgościł. i poszła szukać odpowiednio dużego wazonu, co nie było trudne, bo miała ich spora kolekcję.

/kupie ci nowe. gardło od versace albo od d&g,okej?

uradowany wielce rozsiadł się gdzieś na miłej sofce czekając,aż renka wstawi tulipsy do wazonu. rozglądał się,ale raczej dyskretnie,bo chyba takie wgapanie się wręcz jest chamskie według niego a on przecież do takich osób nie należał. - miałyście jakieś babskie spotkanie dzisiaj? - przypomniał sobie tresc jej smsa jak machał nogą.

/ okej!

pokiwała głową, czego pewnie nie miał możliwości zobaczyć, jako że sterczała w okolicy starego kredensu ze szkłem, a przynajmniej jego częścią. udało jej się umiejscowić tulipany w wazonie, niestety trochę się bukiet zepsuł, a ona nie potrafiła układać kwiatów.
- a i owszem, miałyśmy babskie spotkanie, ale zanim zdążyłyśmy się wkręcić w titanika, wszystkie pozasypiałyśmy - zaśmiała się, wracając do niego, usiadła obok na sofce, przyglądając się jego twarzy, nie znalazła nic, co mogłaby mu zarzucić, uśmiechnęła się. - a ty co dzisiaj robiłeś?

najwidoczniej renee nie przeszła kursu kwiaciarskiego,szkoda,jego mama owszem bo się zajmuje wystrojem wnętrz i jest pracoholiczką tak więc się na wszystkie tego typu kursy zapisywała,nawet na te,które niekoniecznie były jej potrzebne w pracy czy w ogóle w życiu. - ej,to fajnie. - chciałby kiedys podsluchac takie spotkanko,zawsze go ciekawiło co sie tam tak naprawde dzieje,to,co widział na komediach go nie satysfakcjonowało. - w szkole sie wynudziłem,potem chwilę się relaksowałem na boisku z wiesz,resztą. - odpowiedział i przypomniał sobie,że chyba anne ma jego okularsy.

- ciepło było dzisiaj - stwierdziła, marszcząc nos, po części dlatego, że nie miała większej okazji się poopalać, ale też dlatego, że była trochę, tylko trochę!, zazdrosna o ową 'resztę', wcale nie kwasową, i marquisa. - mam nadzieję, że dobrze się bawiliście. opaliłeś się? i w ogóle, czego się napijesz, hm? - spytała, zsuwając się niemal bezgłośnie na dywan sprowadzony z jakiegoś azjatyckiego kraju, gdzie siedziało nad nim przez dużo dużo czasu kilkoro małych chinolków.

RENEE MAM JORKASKA <3 zaraz ci odpo bo sie nie moge skupic!!!!!!!!!!

okej spoczko!!!!!!!!! xd

no to teeen, przyszli. kris rozglądał się dookoła, musiał zapoznać się z terenem i pochwalił mieszkanie na głos.

- więc chris.. - pozwoliła sobie rozpiąć dwa guziczki od swojej miłej koszulki, opadła na kanapę, na której wciąż jeszcze walały się słowniki hiszpańsko-francuskie. - czego się napijesz?

zastanowił się chwilę i poszedł do niej, by usiąść gdzieś tam blisko. bardzo blisko. dmuchnął w jej włosy z boku, uśmiechając sie nieznacznie.
- a co masz dobrego do zaoferowania? - i wcale nie pytał tylko o alko.

- wszystko, czego tylko dusza zapragnie - powiedziała, odrobinę sugestywnie, kładąc dłoń na jego udzie, czując dosyć silną woń tulipanów od markizach, które stały nieopodal.

zastanowił się chwilę i przejechał palcem wzdłóż jej talii, spoglądając jej w oczy. nie mówił nic, napajając się jej zapachem, a może to były właśnie te tulipany. w każdym razie, pachniało zupełnie przyjemnie, więc z tej okazji, objął ją mocniej i musnął delikatnie dolną wargę.

stwierdziła, że ma ochotę wcale nie na truskawki, lecz na seks, nawet na tych cholernych książkach, które przywlekła do salonu, żeby sprawiać pozory grzecznej uczennicy, kiedy malowała paznokcie. przesunęła nosem po jego policzku, żeby zaraz złożyć na nim delikatny pocałunek; usta przesunęła jednak niedługo do jego ust, całując je już wcale nie tak delikatnie.

a kris, usadził ją sobie na kolanach, bo tak było wygodniej i rękę prawą wplótł w kosmyki jej włosów, a lewą ułożył na prawym pośladku, odwzajemniając w zupełności pocałunki, coraz bardziej żarliwe i coraz bardziej namiętne.

westchnęła cicho, starając się podwinąć jego koszulkę, co było dosyć trudne, więc zdecydowała się na całkowite pozbycie się owej. rzuciła te polo, czy inne coś tam, w kąt, albo na telewizor i stwierdziła, że, oooch, chris ma zajebiste usta.

no raczej. kris, zaś zajął się rozpinaniem rozporka jej rurek? możliwe, co zrobił raczej szybko i teraz muskał ustami delikatną skórę na jej szyi, pachnącą, już nie tulipanami.

szorty miała, mowiłam!!!1 złożyła na jego prawym ramieniu dwa delikatne pocałunki, doszukała tam się co najmniej jednej niewielkiej blizny, zastanawiała się, skąd ją tam wykombinował, ale tylko chwilę, bo zaraz jej ręka powędrowała w stronę krisowego rozporka.

okej, szorty też niech będą. uniósł ją trochę ponad swoje kolana, by pozbyć się owych szortów, co zrobił raczej szybko, by teraz wylądowały na stoliku, razem ze słownikami. zsunął jej bluzeczkę, bo to było już o niebo łatwiejsze, by pocałować dołek między piersiami renee.

błyskawicznie rozpięła jego rozporek, co nie było wcale specjalnie trudne i uśmiechnęła się zupełnie przyjemnie i to tyle, cholera kurwa.

więc on zsunął nieco jej majtki, a potem swoje bokserki, w delfinki i przechylił ją jakoś bardziej na kanapę, coby było wygodniej i wszedł w nią.

jęknęła nie za głośno, bo jak sądziła gosposia jeszcze się krzątała po kuchni, pani swetłana pozdro, wbijając te swoje kolorowe pazurki w krisowe prawe ramię.

a on sapał tylko w jej ucho, którego płatek, raz po raz przygryzał, by zaraz przejechać językiem wzdłuż szyi renee i zrobić na niej piękną i soczystą malinkę. dochodził w każdym razie, posuwając ją oostrrrro i zaraz opadł obok, mru.

- och, jezu - sapnęła, pozwalając sobie ułożyć głowę na jego torsie. mruknęła też coś o tym, że mogą spać tutaj na kanapie, bo sypialnia jest za daleko, a gdzieś przy kanapie powinien być kocyk.

poświęcił się nawet i sapiąc trochę, ale już ciszej, nachylił się i wyjął kocyk spod kanapy. nakrył ją, wcześniej całując jej płaski, a nawet wklęsły brzuch i objął ją ramieniem, jedną rękę zakładając za głowę.