dziedziniec

spory, w godzinach słońca, czyli w godzinach waszej szkoly zawsze osłonieczniony. przed szkołą stopnie, na których możecie siedzieć, pod schodami dróżka prowadząca do bramy, po obu stronach dróżki dużo, dużo trawy. z prawej strony wije się droga za budynek, na boisko.

dziwie sie,ze nikt tutaj nie pisał,przeciez dziedziniec to najbardziej seksy miejsce ze wszystkich,w plo b&s przez pół serialu siedzą na schodach pod constance.
tak jak i markis,spoczął sobie na schodku piątym od dołu i starał się znalezc w swojej ogromnej torbie d&g podział godzin. bo nawet nie wiedział,czy ma się wracac do szkoły czy może pojsc do domu.

mimo iż nie znalazł podziału to zaryzykował i poszedł.

przyszedł więc na dziedziniec. było mu trochę zimno, bo miał na sobie jedynie koszulkę z krótkim rękawkiem i czarne rurki, fajnie zjeżdżające mu z tyłka, tak więc widać było gumkę od bokserek. rozglądał się za szopi po dziedzińcu, mrużąc oczy.

a ona siedziała własnie, z nogami przewieszonymi przez murek i zeszytem na kolanach. przeglądała jakieś stare wypracowania, śmiejąc się z nich pod nosem i wsysając się w lizaka, kokakolowego czupaczupsa, bo tylko takie mieli w szkolnym sklepiku. tam na stołówce.

wreszcie wyczaił szopi, siedzącą na tym murku. przez chwilę wydawało mu się, że pali papierosa i uznał to za przejaw odwagi, bo to przecież szkolny dziedziniec. jednak gdy tylko podszedł, okazało się, że to tylko lizak. stanął przed nią, opierając dłonie na jej kolanach.
- przeżyłem lekcje - poinformował ją, zadowolony z siebie.

-jestem z ciebie dumna-rzekła z uśmiechem i, dla potwierdzenia swych słów, ucałowała go w nos. i wcale nie miała lepiących się ust, chociaż lizak to lizak i niby lepić się mógł. a tu proszę, niespodzianka. no, w każdym razie przejawem odwagi było to, że podszedł tak blisko niej właśnie na dziedzińcu. przecież w każdej chwili mógł zjawić się dyrektor i zacząć na nich wrzeszczeć jak oszalały, że bezczeszczą imię tej szkoły.

- co czytasz? - zapytał, siadając obok, zdecydowanie bardzobardzo blisko. zaglądnął jej przez ramię, jej włosy z każdym podmuchem wiatru wpadały mu do ust, tak więc odgarnął je na drugie ramię. to był tylko taki pretekst, żeby ją pomacać ;3.

a ona świetnie o tym wiedziała. ale nie, zeby nie lubiła, jak ją macał, czy coś. wręcz przeciwnie. pomyślała sobie właśnie, że pewnie wyglądają jak urocza para studenciaków, przejmująca się najbliższym egzaminem czy czymś w tym stylu.
-hm-spojrzała na niego, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów, żeby go zbyt nie zachęcić do czytania tych koszmarnych głupot, które kiedyś pisała-moje szkolne wypociny z zeszłego roku. nic ciekawego.

- pokaż! - zaciekawił się, właśnie na przekór jej oczekiwaniom. nie czekając na jakieś konkretniejsze pozwolenie wyrwał jej z rąk plik kartek, które zaczął przeglądać z lekkim uśmiechem na twarzy. szczerze mówiąc, to dawno niczego nie czytał. - masz ładny charakter pisma - zauważył, a powiedział to dość szczerze, bo podobały mu się te zawijasy i wykrętasy, co je kreśliła.

-gówno prawda-rzekła, opierając brodę na jego ramieniu i przez chwilę analizując kilka zdań, które kiedyś spłodziła. dostała najlepszą ocenę w klasie, a i tak jedyną osobą, której mogła się dzięki temu jako tako pochwalić był ljam. starając się o nim nie myśleć zamknęła swój zeszyt, znajdujący się teraz w rękach martina.-jak w szkole?

- dostałem cztery z historii! - pochwalił się, a to był jego życiowy sukces i nie mógł tego nie powiedzieć, cały świat za niedługo będzie wiedział, że martin ma cztery z histy. - a tak poza tym, to zmieńmy temat. chcemy iść na kawę? - zapytał. chciało mu się spać, najlepiej to z szopi, jeśli miałby wybór. objął ją ramieniem, wpatrując się w okładkę zeszytu. boże, musieli wyglądać naprawdę strasznie.

okropnie. też o tym pomyślała, toteż wywinęła się z jego objęć i zeskoczyła z gracją z murku, żeby zaraz ucałować go w usta.
-na czekoladę. mam w domu,jak coś-kusiła, kusiła-albo możemy iść do ciebie. albo gdzieś, w zasadzie nie mam ochoty na siedzenie wśród ludzi.

- okej, chodźmy do ciebie - zaproponował, bo dawno u niej nie był i zastanawiał się, czy tym razem posprzątała czy też nie. bardziej obstawiał to drugie, znając szopi. zeskoczył z murku również, wziął ją na barana i poszli. zacziiij.

Uwaga, czekał na Cindy - nie zapomniał! I palił papierosa, co przed szkołą, tuż przed nosem dyrektora mogło być trochę niebezpieczne.

stał więc, popalając papierosa i rzucając złe spojrzenia wszystkim wokół, zły początek dnia. nawet nie wziął przez nich prysznica.

toulouse, w jakimś przygnębiająco czarnym, krótkim płaszczyku, w którym jak mniemam chowała się przed wiatrem, zapowiedzianymprzez pogodynkę głen, weszła na dziedziniec. miała dziś na sobie znów baletki, bo chodzenie na obcasach ją męczyło, a przecież nie była jakoś wybitnie niska żeby musiała dodawać sobie centymetrów, więc nie stukała. chyba akurat trwały lekcje, bo było tam niewielu uczniów. sida rozpoznała, więc zaraz chwiejnie ruszyła w jego stronę, coś jej się przewróciło w brzuchu, to pewnie dzisiejsze musli.
- cześć - powiedziała, kiedy udało jej się już dotrzeć do sidney'a i stanąc za nim.

-cześć-rzucił-jezu, ale jestem wkurwiony, zimno mi, boli mnie pierdolona głowa, muszę iść na lekcje i zaraz umrę, jak się masz, toulouse?-miał tylko nadzieję, że nie będzie o nic pytała, rzucił papierosa na ziemię i przydeptał.

- ja? w porządku, mniej więcej - skłamała, wykrzywiając wargi w uśmiechu. poprawiła torebkę na ramieniu, nucąc w głowie no stress, no stress - dlaczego jesteś wkurwiony, sid? - zapytała, starając się nawet na niego nie patrzeć, usiadła na murku, zakładając nogę na nogę i westchnęła głośno - chcesz tabletkę? że na głowę.

-nawet nie chce mi się o tym gadać. dzwonek, muszę iść, mam wazną klasówkę-przeprosił ją oczyma, zamachawowywuwuwjąc brwiami i poszedł do klasy, bo burza idzie. cześć.

poszła, biorąc po drodze tabletki na uspokojenie, bo czuła się raczej niefajnie. buzi buzi del : * :c

stała dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj. świeciło słońce, duże słońce, ale ona miała na sobie beżowy tym razem, zwiewny i krótki płaszczyk. obserwowała, z zadartą ku górze brodą szkołę, zastanawiając się, czy pójść na lekcje.

udało jej się wyjść z lekcji, pod pozorem złego samopoczucia, które swoją drogą towarzyszyło brooklyn od samego rana. paskudny kac! usiadła gdzieś na schodach z kubkiem paskudnej kawy z automatu, którą niechętnie piła, by chociaż odrobinę się rozbudzić. uwaga, bo.

uciekła!

postanowiła w końcu odwiedzić szku, w końcu tyle czasu jej tutaj nie było, choroby i te sprawy,xd. usiadła na schodach, dopijając kawę zakupioną w automacie czytała najnowsze plotki, teraz nawet jej telefon drze się na wieść o nowych potinsach. "chyba powinnam to wyłączyć." - pomyślała i zagłębiła się w lekturze.
edit:
kiedy skończyła czytać, wciąż chichrając się jak głupek wyruszyła na lekcje, co prawda nieco bardzo spóźniona ale cii!

siedziała na schodach, albowiem cierpiała na przerwę pomiędzy zajęciami i wogleeee! otaczał ją wianuszek pierwszoklasistek dodam, żeby być fajna xd.

- del cipo! - zawołała, może na tyle głosno, by wszyscy słyszeli i uwiesiła jej się na plecach!

-omatkooo-zapiszczała, w sumie przestraszona z początku-jezu, nawet nie wiedziałam, że jesteś w szkole, nienawidze cię-a jak wiemy del chodziła w zasadzie codziennie, wstała, poprawiając spódnicę i pociągnęła toulouse kilka stopni niżej, na poważne rozmowyyy.

- muszę chodzić do szkoły - nachyliła się nad nią, mówiąc szeptem - bardzo się rzuca w oczy? - chodziło jej oczywiście o siniaka, bo skoro brooklyn zobaczyła.

-co się rzuca w oczy?-uniosła brwi, ale zaraz zsunęła z nosa okulary przeciwsłoneczne i dotknęła palcem jej skroni, czy czegoś tam, ale raczej nie skroni xd-uuu, to ojciec, tak?-skrzywiła się mimowolnie.

- tak, to właśnie on. ale nieważne, pokaż mi tę sukę - wstała aż, ale zaraz usiadła, bo przecież nie zamierzała się bić, a przynajmniej wydaje mi się, że nie zniżyłaby się do poziomu bicia o faceta. mogła się bić o wszystko, ale nie o faceta.

-tu jej nie ma, kretynko-rozejrzała się i zaraz zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu-poza tym pisali, że oni nic ten tego nie.

- no i co z tego, lepiej będzie jak zajebie ją zanim zdarzy się cokolwiek - wyciągnęła nogi przed siebie - dobra, spoko, jezu zamknij mnie, mam dziś zły humor. a co u ciebie?

czytaj cb!!!!!!!!! xd-jasne-podrapała się po kolanie, będzie musiała ostrzec biedną kłarel, xd-nic, ostatnio byłam ze dwa razy z sidem na siłowni!-pochwaliła się, bo wymyśliłam, że oni z sidem są dalekim kuzynowstwem, bo wieesz-czemu zły humor, przez sida? jesteś chora.

- nie przez sida, ale pewnie też trochę. ogólnie, breth dziś wrócił i już się do mnie rzuca, nie chcę z nim mieszkać - przewróciła oczami, po raz milionowy tego dnia, przyglądając się swojej komórce.

-ach, ten breth-westchnęła, wcale nie mając zamiaru mówić, że właśnie się z nim umawia na kawę-w zasadzie będę chyba już leciała, zaraz odmarźnie mi tyłek-pokręciła oczyma-zobaczymy się później, hmm?

- no, tak myślę, ja też spadam - dała jej buzi w policzek i pobiegła, po drodze na szczęście nie gubiąc baletek jak ja wczoraj. wczoraj biegałam po plaży z bokserkami kuby i pogubiłam baletki, bo mam trzydzikeści osiem kupione, a ja nosze trzydzieści siedem. ;d

haha, ja mam czterdzieści, bo mam długie ręce ;d poszła te.

siedziała na schodkach i paliła papierosy, trzymając telefon w graści.

przyjechał taksówką, bo sorbończa była daleko, a chciał ją już zobaczyć, więc rozpromienił się na jej widok.
- brooklyn - powiedział, niezbyt głośno i nachylił się, by pocałować ją w kącik ust. prawy - przepraszam, że musiałaś czekać.

uśmiechnęła się, pachniał uroczo, jak zwykle. ale nie był tylko uroczym chłopcem, jednocześnie wyjątkowo ją pociągał itp itd, do czego niespecjalnie chciała się przyznawać.
- nic nie szkodzi, dobrze mi zrobiło trochę świeżego powietrza. chociaż jakie tam ono świeża - zaśmiała się pod nosem, by zaraz wstać, by noah nie musiał się schylać i tak dalej.

- no tak, w paryżu niespecjalnie jest świeże. ale w mediolanie też nie. już prawie nigdzie nie ma świeżego powietrza, hm - wsadził dłonie do tylnych kieszeni rurek, by przypatrywać jej się przez chwilę - więc, brooklyn na co masz ochotę? jesteś głodna? albo spacer, nie wiem, hm?
trochę się zmieszał przez to swoje gadanie, bo to tylko noaś, a nie mógł się przy niej skupić, zdecydowanie.

pewnie powinna się czuć za to winna, ale tak się nie czuła. w zasadzie kiedy noah był w pobliżu, to wszystkie złe odczucia, czy tam emocje, cokolwiek, uciekały gdzieś daleko, a sama brooklyn czuła się taka jakaś o dziesięć kilo lżejsza.
zaraz, zaraz, jakby była o dziesięć kilo lżejsza, to z pewnością musieliby ją podłączyć do kroplówki.
- nie jestem głodna, chyba że ty masz na coś ochotę? chętnie bym się przeszła - nieśmiało wsunęła dłoń w jego dłoń uśmiechając się cały czas.

miała zimne dłonie, a przynajmniej znacznie chłodniejsze niż jego własne, więc zapytał, czy chce kurtkę, choć pod spodem miał jedynie polo, ale przecież wolał sam marznąć.
- nie, ja też nie jestem głodny. możemy się przespacerować, ale prowadź, nie znam jeszcze paryża, jeśli mam być szczery - jasne, że nie znał, a przecież nie będzie chodził z mapą, jak jakiś turysta.

śmiesznie by wyglądał z mapą, gdyby się za nią schował, mógłby robić za japońskiego turystę właśnie, tylko znacznie wyższego niż normalni japońcy. pokręciła głową. było jej trochę zimno, ale przecież zawsze mogła się do niego przytulić, prawda? i od razu zrobiłoby się jej cieplej.
- tak jest dobrze. więc chodźmy, taa? - i zacznę, dzień dobroci plepleple

siedziała na dziedzińcu, ze swoją kawą, bo chyba jeść nie miała ochoty i przeglądając podręcznik od francuskiego, czekała na sida, lowe.

a sid przyszedł, powiedzmy że wcale się nie spóźnił, usiadł obok niej, tak wogle miał seksy mundurek jak w plotkarze i pocałował ją na powitanie w policzek-jezu, zimno, długo siedzisz?-zdjął torbę, przecież nie będzie nosił plecaka, z ramienia i położył obok siebie i wziął sobie dłoń tulus, generalnie był trochę zdyszany.

spojrzała na zegarek, ale w komórce, bo własnie pisała esemesy z delilah. włączyła sobie opcję kasowania automatycznego esemesów, gdyby sid postanowił je poczytać. uśmiechnęła się do niego, jednokącikowo.
- tak z piętnaście minut - powiedziała, kiedy już się zastanowiła nad tym. pewnie miałą fryzurę gorszą niż złą, to wszystko przez ten wiatr.

miał ochotę ją pomacać ale tulus z racji że jest nowa to jest stosunkowo popularna i wiesz wszyscy siedzili i plotkowali! i przyjaźniła się z del, a del jest popularna też!!! tak sobie myślę, bo tylko ją wysyłam do szkoły to czego ma nie być popularna, podrapał się po policzku-mam wyrzuty sumienia-stwierdził nieco rezolutnie-i kanapki-znaczy nie takie kanapki jak nasze, tylko takie jak w stanach, no wiesz, podsunął jej jedną i sam wgryzł sięw drugą, romantyczne ;d

przeczesała palcami włosy, skoro w nocy nie spała, to myła włosy, robiła maseczki, paznokcie i wszystko inne. za to musiała jeszcze bardziej przypudrować oczy. przyglądała mu się z zaciekawieniem. kanapkę na razie przekładała w dłoniach.
- dlaczego masz wyrzuty sumienia, hm? - zapytała, oblizując ustaz malinowego błyszczyka.