SALON

- No, patrz, tam jest Del i jej facet. - Pomachała właśnie w stronę Del i Eljota, by podrapać się po policzku zaraz.

Wyrobiwszy dzienną normę palenia, rozejrzał się. Dotarło do niego co jest i po co i czemu i na co iw ogóle. Widząc, że towarzystwo się przerzedza, wstał. Złapał po chwili pion i zrobił krok. E, nie było tak źle! Zrobił drugi, wciąż utrzymując pozycję w miarę prostą. Jednak nie był taki całkiem wymięty. Machnął zgromadzonym dłonią, że niby się żegna, bo kulturalny był, a co, no i wyszedł.

- Tylko my tacy brzydcy - westchnął teatralnie, gładząc ją po tym nieszczęsnym udzie, mrużąc oczy. - Nie kręć tak głową, bo ci odpadnie i nikt jej nie da rady przyszyć, zobaczysz. - On sam by się przyszywania głowy raczej nie podjął.

Pomachał za Nathanem, chociaż oczywiście nie znał jego imienia, bo jako gospodarz się do tego poczuł. - Nie znam ich, wybacz. - No, niestety, pokiwał do nich głową, więcej mu się nie chciało. I pił wodę, aaajt?

-Jestem brzydka? - zapytała, nieco wystraszona, haha, gotowa gryźć i kopać za taką zniewagę. Okej, Elliota by nie mogła, to przecież inwalida.

Przecież Knock zna Eljota, zapomniałam nawet o tym ;_;! - Wybaczam - westchnęła, nawijając kosmyk włosów na swój wskazujący palec, zerkając na stopy Knocka, by sprawdzić, czy jedna nie jest większa od drugiej, ale w końcu nie wiedziała jak to z nimi jest i ukradła czyjegoś drinka, co stał obok, by dopić, najwyżej zarazi się jakimś świństwem. - Ludzie chyba zaczynają uciekać... - Przynajmniej taką miała nadzieję, bo sory, nie było tańczenia na stołach :<

Jacię, on teraz będzie do końca życia uprzywilejowany taki. - Nie, ty jesteś chyba nawet ładniejsza od nich wszystkich, wiesz! I mówię serio, aach, boli mnie gardło, musze kupić sobie jakiś szaliczek, albo możesz mi zrobić na drutach, chyba że nie potrafisz.

postanowiła rozsiąść się na jakieś bliżej nieokreślonej kanapie, rozejrzała się dookoła, klapła na jakieś.
/czy ktoś powie mi dlaczego moje zwierze właśnie wpełzło do mojej torby podróżnej ;x

-Okej, nie wyczułaś ironii, moja droga! - Podrapał się po szyi, chciałam napisać wystającej, hm. - Może też idziemy, co?

- Dokąd ty chcesz iść, co? Ale pewnie, możemy - wzruszyła ramionami, zerkając na Knocka z dołu, nobo przecież była niższa -.-

/ dokąd się pakujesz =d ?

- Już prawie pusto! Będziemy musieli w pewnym momencie się zmywać, w zasadzie to środek tygodnia - zauważył elokwentnie, bo przecież to czwartek, do łikendu zostało jeszcze, hoho, tyle czasu!

/ w siną dal, a konkretnie do rodziny jestem wygnana ;c, a konkretniej to ja uciekam do niej ;x
-pusto, zawsze trafimy na dobry moment - przewróciła oczami wysuwając do przodu stopy, przyglądała się swoim butom, stwierdziła, że ładne były, zanim je włożyła teraz nie były już takie milutkie.

-Do łazienki! - postanowił i zaczniesz.

/ łaa! a gdzie rodzina?

- No, takie nasze szczęście. Przynieść ci coś do picia, czy do czegoś? Nie wiem, uchm, swędzi mnie szyja - poskarżył się jej i po szyi właśnie się podrapał, przestępując z nogi na nogę, chociaż wcale nie chciało mu się siku, a pewnie powinno.

/ czy takie łaaaa. to nie wiem, bo to jedynie kraków jest ;c

- przynieś coś, tym czymś może być na przykład burbon - podrapała się za prawym uchem, zaraziłeś ją elvisie, jej też nie chciało się siku, a więc siedziała sobie wymachując nóżkami w takt muzyki.

/ kraków jest zajebistyyyy.

- W porządku! - Powiedział i zaraz zniknął gdzieś przy barku, zgarniając butelczynę i dwa kieliszki, z tym wszystkim usiadł obok niej, wręcając jej szkło, bo jak ma nalewać, nie ma trzech rąk (wbrew pozorom ilość kończyn miał zupełnie pospolitą).

trzymała szklanki, mając nadzieje, że elvis ma dwie pary oczu, to spostrzegła, ale sprawne i nie obleje się zawartością butelki, uśmiechnęła się do niego.
- no to nalewaj [zalewasz]- uśmiechnęła sie i prawdopodobnie nie kiwała już nogami.

Nalał jej i sobie, nikomu nie za dużo, nie za mało, odstawił butelkę gdzieś obok, tyle że na podłogę i westchnął, unosząc kieliszeczek do ust. - Może powinniśmy wznieść toast? Za gospodarza, gdziekolwiek ów jest, na przykład - zaśmiał się, nigdy nie wiedział do końća, o co chodzi w toastach.

- za gospodarza - zabrzmiało to jak na jakiś obificie zakrapianych uczta w średniowieczu, którym towarzyszyły całe prosięta, ale uśmiechnęła się stukając się kieliszkami z elvisem, na tyle, że udało jej się ich nie stłuc, gratulujemy.

Wychylił szybko zawartość kieliszka, bo był to malutki kieliszek, nie wiem, czy już pisałam, tak na jeden łyczek, bo takie są śmieszniutkie zupełnie, uśmiechnął się szeroko do Zooey. - Już zrobiło mi się ciepło! - Stwierdził, dolewając sobie, przecież są na dżamprezie, nie.

skoro to był taki mikro kieliszek to dolał też zołi.
- mi prawie- potarła dłonie, spoglądając dookoła, puściutko ;c.

- Chyba niedługo spadamy, co? - Spytał, opierając rękę z kieliszkiem o swoje kolano, nachylił się do Zooey i odgarnął jej włosy za ucho.

- może nawet lada chwila - spojrzała na niego pytająco, po czym musnęła wargami jego kącik ustny.

- Dobra. Ale gdzie byś chciała iść, hm? Do domu? Czy jeszcze gdzieeś? - Spytał; on chętnie ją teraz odprowadzi, bo niespecjalnie mu sie chciało chodzić po mroźnym Paryzu, zwłaszcza, że papierosy się kończyły.

- możemy iść do mnie? - zaproponowała, spoglądając w stronę lampy, która ją trochę oślepiła, przetarła dłońmi oczy, dopijając resztkę kieliszkowej zawartości.

- Pewnie, w zasadzie jestem cholernie zmęczony i tak dalej, złapmy jakąś taksówkę, może jest niedaleko gdzieś postój.. - Sam w to dokońca nie wierzył, wstał i wyciągnął do niej dłoń, bo może miała słabą głowę i po odrobinie alkoholu się wywalała na ziemię czy coś.

Nie pamiętam o czym rozmawiali, ale powiedzmy, że Del [napisałam dżola] opowiadała mu właśnie historię jakąś śmieszną, ale to nic, bo zaraz wzięła jego dłoń i bawiła się jego palcami. - Wracamy? - zabalowali xd.

Śmieszną historię o Dżoli i Brunonie... I liliach... - Hm, w zasadzie możemy, chodźmy do mnie, bo to zaraz obok jest, co? - Bo on w tym samym bloku xd mieszkał co Knock. Ścisnął jej dłoń lekko, ziewając :<

- więc ruszmy się szukając tych taksówek - odgarnęła włosy zakładając płaszcz czary-mary, nie wiem skąd się pojawił, złapała jego dłoń. - wypadałoby się jakoś pożegnać, chociaż to chyba nie mądry pomysł - uśmiechnęła się kącikowo.

- Co ty, lepiej będzie uciec bez pożegnania, chooodźmy - pociągnął ją w stronę drzwi i zacznę u niej.

Lilie roks. - Mhm, raczej taaak. Jestem zmęczona w sumie... - juz wczesniej byla. Cracker - big dipper, ladna piosenka dla ciebie na dobranoc. Poglaskala go po policzku i pocalowala w skron.

Skasowało mi posta, hałnajs.
- To chodźmy! - Powiedział i ją pociągnął, bo był pociągający, he, he, możesz zacząć, fafiku.