lasek buloński.

wygrzebał z czeluści kieszeni rurek camele i zapalił; wydmuchując dym, rzucił, że ma na imię rufus. i dodał, że ma (ona) posiniaczone kolana. zapobiegawczo odgarnął włosy z jej twarzy, bo kto wie co się stanie!

ja nie wiem, wiem że oblałam sobie szorty pożeczkowym sokiem ;c
odparła iż rufus to bardzo ładne i imię, nawet też powiedziała że szandra ma na imię, oja. i zabrała mu camela, z lewego kącika. - nie mam, to przez wczorajszą imprezę.

- musiało być ciekawie. - dodał, bo jego wieczór był niezwykle interesujący. i wziął jej kamela, przekonany, że na pewno się porzyga ;c - szandro, cieżko było do domu trafić?
wujek dobra rada!

- było, - podraapała sie po prawym kąciku ust, i podąrzyła wzrokiem za dymem papierosowym/tytoniowym. po papierosach sie nie rzyga, gorzej gdyby wódkę miał. ;c przymróżyła oczy - w sumie to nie pamiętam.

- musiało być fajnie w takim razie. - spojrzał na jej nagie i chude, całkiem, ramię, a potem uśmiechnął się do niej z gazpierdowatymi dołeczkami.

- masz dołeczki. - wyszczerzyła sie, poprawiając sukienkę. - lubie dołeczki, są urocze. - odgarnęła włosy z czoła.

roześmiał się
- dziękuję. ty masz ładne ramiona. - skoro tak lecimy w komplementy; przeciągnął palcem po wcześniej wspomnianych ramionach, najpierw obserwując ruch swojego palcach, a potem patrząc na szandrę.

przyszedł sobie hm,pobiegac w lasku tym oto,bo go lubił nawet bardzo. miał na sobie takie seksy ciuszky na dżoging takie jak miał nejt w gosipie kiedy sobie biegał z tato. tyryry.

ginger szła z naprzeciwka i nuciła pod nosem sokół feat. pono & franek kimono - w aucie xd. nie miała na sobie stroju do dżingu, była ubrana jak na awatarku, o!

on robił rozgrzewkę,wiecie przysiady i te inne az nagle zauwazyl gingerową i przestał,musial sie skupic na tym jak seksej wyglada hyhy. - heeeeeeeej.

uśmiechnęła się szeroko i ruszyła do niego biegiem, wskakując na markizka i oplatając go nogami w pasie i rękami za szyję. wiesz?
-markiiz - wymruczała mu do uszka i pocałowała w skroń.

a on jeszcze nawet pachniał wiec mogli sie przytulaskac do woli. - przyszlas pobiegac ze mna? - zapytal calujac ja we wloski,wiesz,tak fajnie.

wiem <3
-szukałam cię - odpowiedziała, zsuwając się z powrotem na ziemię, żeby nie było mu za ciężko. ta jego wątła klata i te sprawy, wiesz. wspięła się na palce, całując go w usta. i ani słowa o rufusie, hihi.

- a ja ciebie. - no zaraz sie rozplyne z tej cukierkowej atmosfery. przeczesał sobie palcami włosy,to nic ze zburzyl fryzure ktora misternie ukladal pu minuty,po czym usiadł na ziemi,hej,mial spodnie od dresu,mogl zbrudzic. - pewnie bylas gdzies z dominik,nie? - usmiechnal sie mrr.

-hmm - usiadła obok, bo miała ciemne rursony, więc nie będzie widać jak zakurzy, hihi - tak, grałyśmy w simsy..................

cześć to ja, ging mnie kocha, ja kocham Was i jest ogólnie lowe.
dominique szła, ubrana całkiem normalnie jak na siebie, bo w rurki i jakiś biały tiszercik. rozpoznała ging i markiza i z uroczym uśmiechem przyszła i na powitanie pocałowała ich w policzek, hihihi.
- ging, chyba niechcący ukradłam ci te twoje żółto czarne figi z fioletową kokardką. - zaczęła grzebać w torbie w poszukiwanie ów przedmiotu, xd.

zaczerwieniła się natychmiast i wstała, wyrywając majtki xd z rąk dominik i szybko upychając w kolorowej torbie roksi.
-dzięki, dominik. naprawdę nie musiałaś mi ich oddawać.

pani wiesia wypierze czy jak sie tam zwała............
- w simsy? - zrobił mine a la dwukropek o. pomyslal,ze to jakis tajny kod dziewczyn,ktorego nie rozumial i sie zasmucil. :c

tak naprawdę chodzi o czytanie kamasutry i oglądanie obrazków, ale cii :c
- w simsy? - spojrzała zdziwiona na markiza, bo ona naprawdę nie wie o co chodzi. - no mniejsza z tym. w każdym bądź razie nie mam pojęcia, skąd nagle u mnie te twoje figi. i to na środku salonu. może Pedro się nimi bawił. - od tej chwili dominique ma oficjalnie psa xd

- hm,no,tak. czesc. - przywital sie z dominik buziając w polika bo jest miłym dzentelmenem,oczywiscie wczesniej wstał i otrzepał sobie tyłek z jakichs smieci czy czegos,w koncu siedział na ziemi. - pozyczacie sobie majtki? - zachichotał małomęsko,bo to smieszne w koncu,ciekawe czy staniki tez.

-jeśli tak, możesz być pewna że zastaniesz go jutro martwego z widelcem w tyłku - zakomunikowała ginger, drapiąc się w kark. wiecie jak. ukradkiem spojrzała na dominik, każąc jej być cicho. niewerbalnie, hyy.

- facetów też. - puf puf, zagroziła dominik, wychwytując spojrzenie ginger i spojrzała na nią zaskoczona :cc

popatrzył to na jedna to na druga,ale spoczko,uznał to jako zart wiec zaczal spokojnie dreptac sobie w miejscu,w sensie że wstep do dzogingowania. - pewnie wczoraj sie tak nagadalyscie ze dzisiaj juz nie macie o czym,si? - powiedzial,probujac wytlumaczyc dlugotrwala cisze. :c

-zdecydowanie - odpowiedziała ginger, kołysząc się w przód i w tył na stopach. robiło się nieprzyjemnie i nie wiedziała jak wybrnąć z nieciekawej sytuacji.

- hm. no tak. - zaczęła brędzić, czego to one wczoraj nie robiły; w ramach przypływu entuzjazmu nawet się zaśmiała, bo wczoraj było przecież tak zabawnie! i zapytała markiza, co u niego, bo ging stała z wzrokiem wbitym w ziemię :c

i gmerała w ziemi czubkiem disi, tego które oglądałyśmy, pozdro gabi :*

- u mnie spoczko,przyszedłem na dżoging - powiedział pokazując swoje spodenaski i buty sportowe,ale nie disi. :c ej no fajne sa conie,chce je. pozdro tez : *

- no tak tak, trzeba trzymać formę. - kochajmy ludzi bredzących. dominique, zaczęła się poważnie zastanawiać, skąd te figi na środku salonu.

-markiz, mam ochotę na kawę - zaszczebiotała, smyrając go ręką po ramieniu - proszę?

- teraz? jestem ubrany niewyjsciowo :c - rzekł. - to naradzcie sie z domini gdzie idziemy.

-możemy wpaść do domu - kontynuowała, ignorując wzmiankę o dominique. przejechała dłonią po jego torsie - właściwie możemy zostać na wieczór.. hm.

- okej,jak chcesz skarbie. - powiedział seksy,bo był milutki i w sumie miał ochotkę na samnasam z gingerką.

- hm, to miłego wieczoru :c - spojrzała niemiło na ginger, bo to wredne było i uśmiechnęła się do markiza i poszła fhói.

Więc siedziała na ławce. Zwykłej drewnianej pokrytej zielonymi smugami pewnie od kwaśnego deszczu. Dodam, że niepomalowanej. Paliła zapewne też camela i przyglądała się wiewiórce.

przechodził tędy, bo tak po prostu wybrał się na spacer ze słuchawkami w uszach, a słuchał mozarta! ogólnie był dzisiaj hepi bardzo, w dobrym humorze i miał fazę na wszystko, toteż uśmiechnął się do zołi, którą postrzegał w tym momencie jako piękną nieznajomą siedzącą na ławce, bo się nie znali. właściwie to martin nie często uśmiechał się do nieznajomych, nawet tych pięknych, bo przecież każdy jest piękny, jeśli tylko usiądzie we właściwej pozie i zrobi odpowiednią minę, tak, żeby nie było widać tych kilku pryszczy ani czego tam jeszcze, co wiąże się z kompleksami. poprawił swoje słuchawki, wypadały mu z uszu, bo zapomniał, że powinien wziąć te takie duże, łączone, wiesz które, ponieważ on miał małe uszy, ale wcale nie kobiece.

Przymrużyła jedno oko tak nie wiem dlaczego, może dym papierosowy szczypał ją w oczy. Co wygladało jakby puściła do niego oczko co nie było prawdą. Kiedy to juz przyjrzała sie go uszom i pozostałym częściom ciała uśmiechnęła się również, bo dziś była wyjątkowo przyjazna dla ludzkiej rasy do której wbrew pozorom też należała. I nawet nie przeszkadzało jej to, że te zielone smugi to farba, która właśnie ubrudziła sobie dłonie

stwierdził, że skoro zołi oduśmiechnęła się do niego, to nie może tego zignorować, bo inaczej miałby wyrzuty sumienia do końca życia. mimo swojej kreatywnej i twórczej natury posiadał też instynkt samca, a ten oto instynkt nie pozwalał mu na obojętne przejście, więc, co jest całkowicie logiczne, zatrzymał się! oczywiście, znalazł pretekst do postoju, mianowicie stwierdził, że ma rozwiązaną sznurówkę z lewym bucie, nosił pumy, bo ja lubię pumę. przyklęknął na jednym kolanie i zajął się wiązaniem sznurówki, zezując trochę na zołi i na jej nogi.

Wcisnęła materiał czarnej spódnicy między nogi gdyż iż wiatr ją trochę podwiewał, a nie chciała pozwolić na to by nieznajomy z małymi uszami zobaczył jej białe figi w czerwone kropki z gófim.
- Druga sznurówka też - pokazała spiczastym palcem na ową sznurówkę, która to też się rozwiązała. W ogóle to chciała powiedzieć, że to niebezpiecznie chodzić z rozwiązanymi sznurówkami, bo można się potknąć i wpaść do fontanny i to mu pewnie powiedziała.

zmierzył ją spojrzeniem, wcale nie nieśmiałym, zdążył jeszcze przedtem zobaczyć jej białe figi, heee, więc był całkiem dumny z siebie.
- na ogół nie chodzę z rozwiązanymi, więc chyba nie jest dziwnym, że wiążę je tu i teraz - zauważył, zabierając się do wiązania drugiej sznurówki, wprawdzie nie widział przedtem, by się rozwiązała, ale teraz owszem, na pewno nie mógł powiedzieć, że jest zawiązana. czuł się w tym momencie jak żul chodzący z rozwiązanymi sznurówkami, to chyba not gut.

Pokiwała tylko głową, bo co innego miała zrobić.
- Ładne buty - dodała zakładając nogę na nogę tak, że tuż przed jego nosem wylądowoał czerwony but. Szpilka nawet. Nie. Nie chciała żeby i on pochwalił jej buty czy żeby dostał nimi w nos, bo agresywna nie była. Nie dla całkiem przystojnych chłopców.

- wiem! - odparł narcyzowato, bo naprawdę lubił swoje pumy, rozmiar 45 i pół, kochamy martina za wielkie stopy. postanowił, że skończy wiązanie butów jak najszybciej, zważając na ten but wiszący gdzieś przy jego nosie, więc zaraz usiadł gdzieś obok niej, może trochę zbyt blisko.

Spojrzała na jego duże stopy, bo wiadomo co mówią o facetach z dużymi stopami.
Spojrzała na niego unosząc do góry jedną brew. Lewą powiedzmy. - Zołi. - przedstawiła się z miłym akcentem francuskim choć jej imię brzmiało mało francusko. Podrapała się po zaróżowionym policzku, który normalnie był blady.

- martin - wcyiągnął w jej stronę prawą rękę, lewą ręką wyciągając słuchawki z uszu, bo mu ją zagłuszały i domyślił się tylko z jej warg, co przed chwilą powiedziała. zlustrował wzrokiem jej dekolt, odkryte ramiona, szyję i twarz, czyli wszystko, co mu było do życia potrzebne.

Podała mu swoja lewą dłoń, bo prawą miała brudno od zielonej farby. Spojrzała na jego pieprzyk na szyi. Był całkiem ładny. Fetysz.
- Rodowity paryżanin? - zadała całkiem banalne pytanie. Może dlatego, że sama była bardzo banalna. Czasem za bardzo? Kącik warg muśniętych czerwoną krwistą szminką powędrował do góry w uśmiechu.

- nie, skądże - pokręcił głową. - przyjechałem kilka tygodni temu z cannes, chociaż nie chciałem za bardzo wyjeżdżać. ciągle próbuję się przyzwyczaić do paryża, to takie fajne miejsce, moim skromnym zdaniem... - bał się, że jeśli nie będzie nic mówił, to ją jeszcze spławi i co wtedyyyy.

- Tak. Hm bardzo. - przerwała mu interesujący wywód na temat beznadziejnego jej zdaniem Paryża. Aby sie podnieść z ławki położyła dłoń na jego kolanie i tym sposobem stanęła na nogi. - Może jeszcze kiedyś się zobaczymy - powiedziała co zabrzmiało jak tekst z "przeminęło z wiatrem" i poszła, bo musi nakarmić kota czy tam psa. W każdym bądź razie miała napięty grafik

i on też poszedł.

siedział tutaj na ławce, z obrażoną marjetą, bo uważała, że on już jest dojrzalszy niż powinien i nic jej nie powiedział, poza tym, że przyjdzie sesil.

w jej głowie kołatały się nieposłuszne myśli, ciągle niepoukładane odczucia, a poza tym panował tam burdel jak w jej torebce od prady, którą machała dla niepoznaki, że niby jej beztrosko. nie mogła oderwać swoich myśli od delano, na którym przecież jej zależało. fakt faktem, że nie mogłaby znieść myśli, że on nie jest akurat z nią, była po prostu przyzwyczajona do właśnie jego rąk, jego perfum i jego ust. co tam ralf! był tylko skurwysynem, głupim ruchaczem ;q. i co z tą sesil, huhu, już jej nie lubiła...

głupia sesil właśnie zawitała w lasku bulońskim w zwiewnej sukieneczce i czerwonych bucikach, jej ulubionych. zaraz znalazła delano z jakąś mrukowatą dziewczyną, którą uznała za obcą, jako że nie widziała, żeby delano prowadził z nią jakąkolwiek konwersację. w związku z tym wcisneła się pomiędzy nich, z pogodnym 'czeeeeść'.