apartament butterfly.

nowy i przestronny gdzieś w centrum na samej górze, z widokiem.

butterfly już się szykowała do wyjścia. ba, szykowała się już od pewnego czasu, miała świeżo pomalowane paznokcie i ładnie ułożone włosy, pozostał jej wybór sukienki, najtrudniejsze.

dochodziło za dziesięć, dżejop z jakimś kawitkiem, nie różą, bo to już zbyt pospolite, stanął przed drzwiami butterfly i zapukał ze dwa razy.

zdecydowała się na ładną sukienkę koktajlową anny sui, którą udało jej się nawet samej zapiąć i nie musiała latać do sąsiada, by jej pomógł, co mogłoby być odrobinę krępujące.
słysząc dzwonek wcale się nie wystraszyła, ale po drodze do drzwi wyperfumowała się jeszcze dior addict shine i otworzyła, mając nadzieję, że nie jest z nią tak źle.
- dżej, witaj - uśmiechnęła się szeroko na jego widok, a na widok kwiatków jeszcze szerzej.

podał jej kwiatki, w takim razie, uśmiechając się. pozwolił też sobie, nachylić się i musnąć policzek butterfly, który pachniał zadziwiająco ładnie; jeszcze lepiej niż wcześniej.
- gotowa? - zapytał, opierając się o framugę, ale nie jak jakiś menel.

miała nadzieję, że jacob nie będzie jej kazał iść na imprezę z kwiatkami, bo to taka trochę wiocha. uśmiechnęła się i powoli pokiwała głową.
- tylko chyba wstawię kwiaty, hm? może się jeszcze czegoś napijesz przed pójściem? - zaproponowała, wchodząc głębiej do mieszkania.

pokiwał głową i wszedł za nią, wycierając podeszwy ;d o wycieraczkę.
- łaaaadne mieszkanie, butterfly - powiedział zupełnie szczerze, stając przy jakiejś szafeczce.

- wiem. to znaczy, dziękuję - uśmiechnęła się odwracając w jego stronę, grzebiąc w kredensie pod ścianą w poszukiwaniu wazonu. znalazła, poszła nalać wodę i wróciła z kwiatami w nim, voila. - w każdym razie, teraz już jestem gotowa. jak ładnie wyglądasz, jacob! - stwierdziła podchodząc do niego, by złapać go pod ramię.

uśmiechnął się do niej, albo może nawet trochę się zaśmiał, odgarniając jej jasne włosy z czoła, które zaraz musnął delikatnie wargami.
- ty jeszcze ładniej, butterfly. nie mówiłem ci tego jeszcze, ale cholernie podoba mi sie twoje imię - powiedział, otwierając znów przed nią drzwi.

- prawda, że ładne? jak jakiejś tancerki gogo - uśmiechnęła się jednokącikowo i iii i chyba poszli, możesz zacząć.

więc przyszli, butterfly miała nawet klucze, obyło się bez błagania portiera, by pożyczył jej swój komplet. zapaliła światło w przedpokoju, rzucając na wieszak swój przyjemny płaszczyk, który i tak zaraz wylądował na ziemi.
- to ten, rozgość się, knock.

- nie chcialbym mieszkac w centrum. taki halas. - wzdrygnal sie teatralnie i zdjal z wieszaka jakis plaszczyk. - ladny. moja mama ma taki sam. - zdjal kurtke, o ktorej juz kiedys wspominalam i polozyl na jakims krzeselku. kazdy ma krzeselka w garderobie. - tutaj mam sie rozgoscic, no wiesz, w korytarzu?

chciała powiedzieć, że jego mama musi mieć świetny gust, skoro chodzi w takich samych ubraniach co i ona, ale tylko wydęła odrobinę usta i pokręciła głową. - jasne, że nie, wbrew pozorom moje mieszkanie nie ogranicza się do przedpokoju. - no właśnie, poprowadziła go do salonu, w którym dzęki bogu panował względny porządek. - co pijesz?

- denaturat, ale teraz mozesz mi dac mleka. - rozwalil sie na kanapie w pozycji trumialno-pogrzebowej, nawet nie zdjal butow. ale mial ladne.

- brudzisz mi kanapę buciorami. mleko raaaaz - poszła do kuchni, nie kiwając się specjalnie na boki,bo nie była pingwinem. znalazła nawet mleko nieprzeterminowane i nalała mu całą szklankę, nie żałowała. sobie wzięła nic, bo pić jej się nie chciało i wróciła, by usiąść mu w nogach, szklankę postawiła na stoliczku kawowym.

- kiedy tak mi sie podoba. - przekrecil sie na bok, podpierajac sie lokciem o kanape, a reka o twarz. calkiem fajnie, tylko jej nie widzial. - nie widze cie, usiadz jakos inaczej, chce na ciebie patrzec.
nie, nie byl mrocznym pedofilem.

- ale tak jest wygodnie - jęknęła, ale mimo to wstała, by usiąść po turecku naprzeciw knocka, co prawda na dywanie, oparta o stoliczek. przymknęła oczy z dłońmi na swoich kolanach, oblizała usta. - więc knock, czym się zajmujesz oprócz studiowania japonistyki? - serio ją to interesowała. tak samo bardzo, jak to, co on biedny będzie robił po studiach! może otworzy japońską knajpkę, albo będzie uczył dzieci japońskiego.

- kopie rowy za paryzem. czasem sprzedaje koszulki w second-handzie, za piecdziesiat eurocentow sztuka. a ty? - usmiechnal sie nieco, taki rozciagniety, mogla podziwiac jego kawalek brzucha, ktory widac bylo spod koszulki+sweterka, ktore sie podwinely w gore.

- nie kopiesz, miałbyś zniszczone dłonie. a ja nie wiem, siedzę na uczelni, albo rzucam w kaczki kamyczkami, lubię karmić gołębie i prasować - wyliczała na palcach ale skończyły jej się pomysły więc zamilkła i wzięła głęboki wdech. i wydech, następnie.

- mam rozowe rekawiczki. z futrem z krokodyla. - skoro ona zaczela z meczeniem zwierzat.
sory, ale przypomnialo mi sie futro z mysich cipek i chwilowo nic wiecej nie napisze.

xd.

ojezu xd.

- fuj. krokodyl ma futro? - ona nic o tym nie wiedziała, otworzyła więc oba oka, by zerknąć na ten kawałek jego fajnego brzucha, który chciałaby pomacać, ale jako dziewczynka z dobrego domu wiedziała, iż nie wypada. - pij swoje mleko, bo wypije je ee ktoś inny.

- ile masz lat, ze nadal wierzysz w krasnolutki..? - bo harold mial wystarczajaco duzo, zeby nie wierzyc w to, ze ona ma meza. albo narzeczonego. widzial jak na niego leci. niewazne, tak sobie gadam.

- przestałam liczyć po piętnastych urodzinach. dziewiętnaście i yyy jakieś dziewięć miesięcy - policzyła w myślach, nie musiała na palcach, bo zawsze była dobra z matematyki. - i wcale w nie nie wierzę, głupku.

- nie masz jutro jakiejs szkoly, czy czegos? powinnas isc spac. - a on z nia, bylby calkiem zadowolony. zlazl z tej kanapy i usiadl naprzeciw niej, z nogami jakos tak dziwnie, nie mam pojecia jak. - i chyba zaczynam cie lubic.

- łał, zaszczyt mnie kopnął - stwierdziła, uśmiechając się głowę przekrzywiając na swoje prawe ramię gdzieś. - i fafrolcu, jutro sobota, dzień mokrego kota. - chociaż skoro jest wrzesień to inaczej, ale nie chce mi się patrzeć do kalendarza. - a spać mi się nie chce, a tobieeee? - spytała i potarła kciukiem o jego podbródek, bo jakoś tak wyszło, no nie wiem.

- ledwie musnal. w sensie zaszczyt. a ja chyba powinienem isc, ale mieszkam okropnie daleko i nie chce mi sie budzic mojego kierowcy i owszem, to jest aluzja, b. - staral sie chwilowo jej nie dotykac. to idiotyczne okreslenie. wspominalam juz cos o wychodzeniu na zboczonych dupkow? nie? wspominam teraz.

- przyznaj się, po prostu klucze zjadł twój pies, a że masz dobre serce to nie masz zamiaru go rozpruwać - westchnęła ciężko i wstała, otrzepując tyłek, a raczej spodnie, chociaż niespecjalnie było z czego. - i pewnie, możesz sobie spać na kanapie, czy gdzie tam chcesz, tylko nie myśl, że dam ci mój fajny koc z frędzlami.

- nie mam kluczy. mam straznika. - siedzial nadal, usilujac wygladac biednie i zalosnie. - szybko sie przeziebiam, b...

/ myślałam, że strażaka ;x

- to przytulisz się do poduszki i będzie ci ciepło, chcesz szalik? - popatrzyła na niego z góry, bo stała i czuła się zupełnie fajnie z tego powodu. - i wciąż nie wypiłeś swojego mleka! jak wypijesz to wtedy pogadamy - wcisnęła mu szklankę, podejrzewając, ze tak na prawdę nie miał wcale na nie ochoty.

wstal i wypil te mleko, otarl nadgarstkiem mleczne wasy. w skinsach nigdy nie wycieraja, xd. spojrzal na nia z gory i teraz on czul sie fajnie. podal jej szklanke.
- to ja sobie pojde.
taki foch pe el.

- ojeju no - powiedziała i kopnęła gołą stópką o nogę od stolika, czego zaraz pożałowała, bo miała delikatne paluszki! - nigdzie nie idziesz, bo zjedzą cię wilki, a wtedy ja będę cię miała na sumieniu. - a tego nie chciała. popatrzyła się na niego niemal błagalnie, ściskając szklankę, nie chciało jej się owej odnosić.

- ale SZYBKO SIE PRZEZIEBIAM. - powiedzial stanowczo, co znaczylo: spie z toba, do kurwy mac.

- w porządku, przytulę cię w takim razie w nocy, jezu! - złapała się za głowę i odstawiła szklankę na stolik prawie ją pękając.

- okej. - zmienil wyraz twarzy na bardzo usmiechniety. - to teraz poczestuj mnie papierosem. ile masz rodzenstwa? - usiadl na kanapie, bylo fajnie.

- nie mam wcale. a ty ile masz psów? - spytała, wyciągając z szuflady papierosy dla gości, takie gorsze! albo okej, wcale nie gorsze. i zapalniczkę znalazła i to wszystko wcisnęła dla knocka, mówiąc 'proszę'.

- jednego, rotweillera hitchocka. - nawet nie klamal. - dzieki. - rzucil tez, wsuwajac w kocik ust papierosa i czytajac napisy na paczce.

- nie lubię psów - pokiwała głową i wsunęła paczkę papierosów za poduszkę, będą na czarną godzinę, chyba że knock je ukradnie, ale nie wyglądał na takiego, co kradnie papierosy. - lubisz hitchocka, huh?

- zależy którego. hiczkok ma dopiero dwa miesiące i jest mniejszy niż twoja głowa i jest fantastyczny, a o tego drugiego nawet nie pytaj. - zdecydował się jednak zapalić i zapalił, dmuchając dymem przed siebie, bo nie do środka. - a ty lubisz jonathana dwayna?

- chyba nie - musiała się zastanowić, czy zna tego mena. podrapała się po nosie. - umiesz robić serduszka z dymu? albo chociaż kółeczka? - spytała, bo ona niestety nie potrafiła nic z tych rzeczy i ubolewała, bo nikt nie mógł jej nauczyć. tak samo jak ruszać uszami.

- nie. ale umiem robić bańki mydlane z mydła i dłoni.. gdzie masz łazienkę? - chciało mu się siku. strzepał popiół do szklanki po mlekuu, którą trzymał w dłoni.

- pierwsze drzwi na prawo. albo na lewo, nie pamiętam, sprawdź i te i te - machnęła w stronę łazienki, miała problemy z rozróżnianiem kierunków, jak duża częśc kobiet. wciągnęła nogi na kanapę i usiadła jak syrenka xd.

- szur. - zgasił resztę peta, ociągając się wyszedł do łazienki. i zrobił siku, umył też ręce, a my jesteśmy wzruszone. obmył też twarz zimną wodą i uznał, że dziwnie mu w towarzystwie bf. to jak bff. wrócił po pięćiu minutach. - nie pamiętam, po co tam szedłem. gdzie sypialnia?

- też tam gdzieś, narysuję ci mapę. - chyba nie chciało jej się nic rysować, w ogóle to rysowała nieładnie, wstała i przeciągnęła się. - ale to potem, teraz cię zaprowadzę - powiedziała i, uwaga, poszła do sypialni, mając nadzieję, że knock nie zgubi się po drodze. co prawda porządek był tu taki średni, no ale trudno. - po jakiej stronie chcesz spać?

- na górze. - HEHEHEHEHEHEHHEHEHEHEHEHEHE. usiadł na łóżku, ciągnąc ją za sobą i ją pocałował, nareszcie.

chociaż butterfly nie przepadała jak ktoś nią pomiatał, to teraz specjalnie te ciąganie nie przeszkadzało, głównie dlatego, że ten kardigan z obrazka pachniał lenorem, czy innym jakimś, co uderzyło ją do głowy, a całe szczęście nie w głowę, więc złapała go za rękaw, mówiąc, że och.

- wiem, wiem. - rzekł skromnie, po pocałunku namiętnym prawie że, gdyby nie te jej och.. powiedzmy. a potem złapał ją w pasie i przewrócił na plecy, i pocałował w nos po raz kolejny. - wziąłbym prysznic, można?

- skoro już wiesz, gdzie jest łazienka, to nie widzę przeciwwskazań - uniosła prawy kącik ust mrużąc jedno oko, dla odmiany lewe. pociągnęła go za brzeżek sweterka, mówiąc, że może nawet wziąć jej żelu kokosowo-czekoladowego. dzień dobroci dla zwierząt.

- masz jakies nerwowe tiki. - poglaskal ja palcem po okolicy wokolocznej i poszedl do lazienki. szuru buru...

a ona, taki psikus, poszła się umyć do drugiej łazienki i zaraz szybciutko, bo nie siedziała długo nigdy, wróciła do sypialni, jeszcze przed nim, w swoim fajnym żółtym staniku i figach ojacię.

wrócił zaraz, taki mokry i ubrany w swoje tru bokserki w żabki skaczące na motorowerach nad boiskiem szkolnym, taka trochę masakra bo zaraz spadną i pozabijają dzieci na boisku.
- masz dziwną łazienkę. - tak sobie powiedział otóż i usiadł obok. - ładnie pachniesz. - wsadził nos w jej szyję. niedosłownie.