anne i martina

- cokolwiek, na co masz ochotę - powiedział obojętnie - pomóc ci? - zaofiarował się, bardzo miło z jego strony - anne, jak zjemy pojedźmy do mnie, co? chciałbym sprawdzić te świeczki, nie słyszałem żadnej straży pożarnej w nocy, ale tuluza to tuluza, ona jest za głupia na to, by zajrzeć do mojego pokoju.
i w ogóle wyobraził sobie, jak tuluza śpi z sidem, a to nie było fajne wyobrażenie.

- hm, okay - zgodziła się, zastanawiając się teraz czy nie zastaną jego sypialni w stanie gorszym niż zły i stwierdziła w duchu, że pewnie wszystko będzie śmierdziało. podeszła do lodówki i otworzyła ją na maksymalną szerokość. - a więc, a więc - mruknęła do środkowej półki, czyli tej, która znajdowała się na wysokości jej twarzy. - jest jakiś pasztet, mogłabym do tego ukroić pomidora - zaproponowała, choć nie wydawało jej się, żeby nóż w jej ręku był dobrą sprawą, ostatnio prawie odcięła sobie palce.

breth nie przepadał za pasztetami, okej nie lubił ich a przecież nie będzie wybrzydzał ;d. pokiwał więc głową i powiedział, że pójdzie się ubrać. i poszedł.

okej, a anne w tym czasie zrobiła im śniadanko, na szczęście nie pokroiła sobie palców aż tak bardzo, więc właśnie ustawiła talerze na wypasionym stole kuchennym i stwierdziła, że też musi się ubrać, bo jest w szlafroku oraz piżamce, która w ogóle jej nie ogrzewa, a to wszystko przez to, że była najbardziej skąpą piżamą, jaką miała w szafie! wmaszerowała więc do sypialni i otworzyła szafę, albo nie szafę, weszła do swojej garderoby w poszukiwaniu jakiejś zdatnej do użycia bielizny.

breth w tym czasie zdazył się ubrac i czekał na nią przy stole. zaraz się naprawię, tylko posprzątam.

okej, napraw się i sprzątaj, to zdrowe, ja już posprzątałam moje 150 m mieszkania, masakra jakaś. w każdym razie anne się zasiedziała trochę w tej garderobie, no bo cóż, zastanawiała się, czy zielony jej pasuje, ale w końcu wciągnęła na siebie ten zielony sweterek w paski, który kupiła sobie niedawno i jakieś miłe, czarne rurki, bo anne lubiła rurki! a do tego rozczesała swoje włosy, które spięła w kucyk, bo nie chciała, żeby wpadały jej do talerza. wróciła więc do kuchni i również usiadła, koło niego, na tyle blisko, by czuć jego zapach. czyli, że bardzo blisko!

uśmiechnął się do niej jednokącikowo, wyglądała tak huh świeżo? myślę, że tak to możemy nazwać. w każdym razie wziął jedną kanapkę z talerza i życzył jej smacznego.
- idziemy dziś na imprezę? to znaczy czy idziesz ze mną, ja z tobą, no wiesz - nie był najlepszy, jeśli chodzi o sztukę zapraszania, poza tym bliskość anne nie pozwalała mu się skupić.

- och, okej - powiedziała, bo przecież nie sposób było odmówić brethowi czegokolwiek. nie wiedziała o żadnej imprezie, ale wiedziała za to, że będzie się na nią musiała szykować szesnaście i pół godziny, a poza tym będzie musiała wygrzebać z garderoby jakąś sukienkę, w której jeszcze się nikomu nie pokazywała. - a u kogo ta impreza? i w ogóle o której? - dopytywała się, w między czasie zżerając kromkę chleba, taką dużą, że już się prawie najadła.

on też się najadł, jak wspominałam nie przepadał za pasztetami, ale oczywiście nic nie mówił, a ona nie mogła się domysleć, bo nie jest wróżką. ani harim poterem.
- nie wiem, w klubie piekło, o dziewiętnastej. ale ja bym mógł po ciebie przyjechać dopiero w okolicach dwudziestej pierwszej, muszę pomówić z ojcem, a akurat o siódmej będzie w paryżu. potem znów jedzie do cannes - chciał pomówić o tuluzie, muszę coś z nimi zrobić na niedzielę i poniedziałek, bo nie będzie mnie wcale.

powiedział anne, że zadzwoni później bo musi właśnie ojca odebrac z lotniska i uciek.

i cały mój post poszedł do kasacji, no ale okka.
anne też uciekła, nie wiem gdzie, pewnie na zakupy.

przyjechał po anne swoją limuzyną, w całkiem luźnym stroju, bo było to różowe polo i jakieś rurki. poza tym miał dobry humor po spotkaniu z perlą, więc zadzwonił, wkładając dłonie do tylnych kieszeni owych rurek.

otworzyła prawie natychmiast, bo właśnie stała przy drzwiach, obok których stała szafa z butami, a anne właśnie zastanawiała się, jakie buty ubrać! miała już wszystko naszykowane, i szczerze mówiąc, to otworzyła mu w bieliźnie, oczywiście, nie od razu na oścież, dopiero potem, jak już się upewniła, że breth to breth.
- huh, nie zrobiłam się jeszcze - oświadczyła. miał być później, ale niezupełnie przeszkadzała jej jego obecność.

zaśmiał się, podobała mu się anne w bieliźnie, bez bielizny również, a nawet nie chciało mu się tak bardzo iść na imprezę.
- jak chcesz mogę wyjść i przyjść za dwadzieścia minut, hm? - powiedział, wchodząc jednak. zamknął za sobą drzwi, by pocałować a na powitanie. płytko i w usta. miał nadzieje, że nie pachniał makaronem ze śmietaną. albo perlą - poza tym powinnaś najpierw zapytać 'kto tam?' a co jakbym był seryjnym gwałcicielem, anne?

- mam w drzwiach fajnego judasza - skłamała zaradczo, tak na wszelki wypadek. - i nie idź, zostań, tylko będziesz musiał chwilkę poczekać. ale chodź, powiesz mi, w której sukience wyglądam lepiej! - powiedziała, ciągnąc go w stronę sypialni za rękę, miał takie zajebiście zimne dłonie od tego zimna na dworze. w końcu go zaciągnęła, co nie, a potem zaczęła szybkimi ruchami zdejmować sukienkę z wieszaka. kupiła chyba ze cztery, biedny on.

myślałam, że szybkimi ruchami zaczęła zdejmować z niego koszulkę :c jak nie to skifa, ale on tak nie uważał, rozsiadł się za to na łóżku i powiedział, że okej, ale jak dla niego to we wszystkim wygląda ładnie. za to ona sama była taka ciepluuuutka.

ej a idziemy nimi na tą imprezę czy nie, bo wiesz, mi to wisi xd.
- nie widziałeś mnie jeszcze we wszystkim - roześmiała się, bo wiedziała, że wygląda okropnie w takiej fioletowej bluzce na ramiączkach, która nie dość, że pomniejszała jej i tak mały biust, to jeszcze ją pogrubiała tam gdzie nie trzeba. wskoczyła więc w sukienkę, pierwsza była jakaś taka zielona, powiedzmy, że dziwna. - zapniesz? - zapytała, chodziło jej o zamek, który równiedobrze mogła zapiąć sama, ale wolała go wykorzystać.

biedny. nie wiem, as you wish.
wstał, ociągając się przy tym, bo wiedział, że jak ona będzie za blisko, to wyczuje jej zapach, a wtedy już całkiem odechce mu sie imprezowania. mimo to podszedł i zimnymi ustami musnął jej plecki. zapiął, w każdym razie.

hm, to nie wiem xd. zostawmy ich tuuuu...? serio nie wiem xd

odwróciła się w jego stronę, mając nieodparte wrażenie, że znów czuje znajome motylki w brzuchu, ale w ostatnim momencie zdecydowała się jednak nie zrywać z niego tego przeklętego polo, zamiast tego zrobiła dwa kroki w tył, żeby mógł się jej przyjrzeć i żeby ona sama mogła zobaczyć się w lustrze.
- i jaaaaak? - spytała. jej zdaniem było beznadziejnie, zastanawiała się, co widziała w tej sukience wtedy w przebieralni! - ale tak szczerze - dodała na wszelki wypadek, gotowa na wszystko. serio, wszystko.

- no jak, jak............dobrze a jak ma być - przecież on się na tym nie znał, zaraz sie naprawie cicho.

- mylisz się, jest kompletnie do dupy, a właśnie mamy wychodzić - powiedziała, nerwowo spoglądając na zegarek, a potem przenosząc wzrok na niego. próbowała odpiąc sobie zamek, ale nie wyszło, bo chyba szarpała za mocno, w związku z czym zapięcie pozostało nieposłuszne. - tylko pomóż mi się z tego jakoś wydostać . - mruknęła, nadal siłując się z zamkiem. wyglądało na to, że, ku jej przerażeniu, się zaciął!

westchnął ciężko, no bo co on był, że ciągle mał zapinać, odpinać, nie lubił przymiarek, zakupów i wszystkiego co z tym związane. podszedł jednak do anne, ale nie mógł rozpiąć.
- widzisz a jesteś za gruba - zasmiał się w jej ucho, przygryzając delikatnie jego płatek.

- to wcale nie jest śmieszne - fuknęła, chociaż poczuła, że przechodzi po niej znajoma fala ciepła pod wpływem jego oddechu, śmiechu, dotyku, zęęębów! pomyślała właśnie, że ma na niego ochotę, ale jak, do cholery, miałaby się z nim pieprzyć w tej głupiej sukience? - jezuuuu, zrób coś z tym - powiedziała błagalnie. to takie fajne, bo jakby na to nie patrzyć, prosiła go o to, żeby ją rozberał. i to z dezperacją w głosie.

- staram się - poinformował ją od tyłu, chętnie to by ją wziął od tyłu własnie, uuuuu, ale teraz zajął się rozpinaniem zamka jej sukienki. iiiii, udało mu się.

rany, napisałam dezperacją xddd
- okej, to dobrze, że się postarałeś - westchnęła z ulgą, walcząc jeszcze chwilę z sukienką, która zupełnie ją wkurwiała! koniec końców, sukienka wylądowała w drugim kącie pokoju, a anne została znów w bieliźnie, całkiem seksooownej nawet.

dobrze, że nie w tych majtkach w kropki, ale breth nie zwrócił na nią uwagi, na nią i jej bieliznę, był teraz bardziej zajęty bawieniem się zapięciem swojego roleksa. siedział na łóżku i czekał aż anne sie wygrzebie, chociaż nie chciało mu sięiśc... .. . .

- wiesz, chyba nie chce mi się iść - stwierdziła, sięgając po następną sukienkę, taką, której była na 100% pewna, że to ta jedyna. miała nawet zapięcie z boku, więc anne sobie poradziła, rzuciła spojrzenie w lustro, uśmiechając się do swojego odbicia. -ale okej, możeeemy pójść - dodała, na wszelki wypadek, postanawiając, że zostanie w tej sukience.

- o to dobrze się składa, bo mi też nie - uśmiechnął się do niej, raczej zadowolony z tego obrotu sprawy. i jezu przepraszam za niego, ale wstał i przyswobodzając anne do ściany, zaczął namiętnie całować & macać po tyłku.

dobra, więc przyszli i załóżmy, że już weszli po tym, jak anne przez pół godziny szukała kluczy po kieszeniach spodni, żeby w końcu obaczić te klucze w kurtce. ale no matter, weszli, anne przodem, bo to ona pociągnęła za klamkę. znaleźli się w środecku, anne ściągnęła swój płaszczyk, a jej ciało wypełniło przeprzemiłe ciepło w związku z tym, że pewnie włączone było centralne albo w kominku się paliło, którą opcję ty wybierasz?
- zostaniesz u mnie na noc? martina nie będzie wieczorem i pewnie w nocy, a ja nienawidzę spać sama w tym pustym i czasami, jak mi się wydaje, za dużym na dwie osoby mieszkaniu - powiedziała, bo teraz będę pisać długie wypowiedzi, jako, że anne bardziej się otworzyła i huhu, nawet teraz się mu przyznała do tego, że boi się spać sama, chyba, że zmyślała, bo po prostu bardzo chciała z nim spać w jednym łóżku, był taki ciepły i mogła się zawsze przytulić w nocy!

zdjął buty i równo je postawił koło butów martina, bo czterdzieści sześć, to na pewno nie buty anne. potem pozwolił sobie też powiesić kurtkę, na haczyku, który nazywamy wieszakiem, cintia pozdro xd.
- hm, w zasadzie to powinienem wrócić do domu i przypilnować żeby tuluza o odpowiedniej godzinie pojechała na lotnisko, ale nie sądzę żeby ona tego chciała, więc zostanę - powiedział, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. stali w tym przedpokoju jak dwie sieroty, więc podszedł do niej i ujął jej zimną dłoń, było centralne! na razie nie chciał mówić magicznego słówka na ka, bo mogłaby się wystraszyć, a on nie był pewien swoich uczuć i w ogóle, więc tylko musnął jej czoło. delikatnie. już był zaczarowany jej bliskością, biedny :c że tak na niego działała - o jedenastej jadę do lille.

- na ile czasu jedziesz? - spytała, również rozanielona nim, ciepłem bijącym z jego ciała, jego dotykiem, ciepłym oddechem na jej czole, jego dłoni, jego głosem, ogólnie tym, że był. ona w ogóle nie myślała narazie o słówku na ka i powiem ci w tajemnicy, że w głębi ducha uważała, że pospieszyli się z tym seksem, co nie znaczy, że nie pragnęła go równie mocno jak on jej. okej, ale mimo wszystko, teraz wcale o seksie nie myślała tak samo jak i o ka, może to przez to, że breth był starszy, dojrzalszy, mądrzejszy, inaczej kontaktował ze światem i tak daaaalej. oplotła rękoma jego szyję, ciesząc się już na tę noc, bała się tylko, żeby czasem jej nie przeciekło......... ;c

też bym się bała. w zasadzie breth już całkiem zrezygnował z dobierania się do niej, skoro ona sobie nie życzyła i tak dalej. choć nie mógł teraz się opanować, a raczej swojej prawej ręki, którą wsunął pod jej bluzkę. niezbyt daleko, bo głaskał ją tylko po zimnych pleckach.
- kilka dni. myślę, że we wtorek już wrócę, muszę zabrać swoje i tuluzy papiery, poza tym moi znajomi z liceum, szykują ponoć jakąś wielką imprezę na jutro, więc wypadałoby się pojawić - choć jeśli o jego zdanie chodziło to o wiele bardziej wolałby spędzić tę noc z anne. ale nic na ten temat nie mówił, bo to breth i nie chciał żeby sobie pomyślała, że teraz, kiedy już są razem będzie ją ciągle dręczył - hm, a może masz ochotę pojechać ze mną? - zapytał, może trochę z nadzieją w głosie. nie był typem chłopaków, którzy chcieli się pochwalić swoimi dziewczynami, tylko chciał żeby jego znajomi poznali właśnie anne. był dojrzalszy, oni wszyscy też byli dojrzalsi, ale dla niego nie miało znaczenia, czy anne była w liceum, czy w podstawówce. okej, może podstawówka to było przegięcie.

uśmiechnęła się, a uśmiech ten był powodowany:
a) jego ręką pod jej bluzką. nie oczekiwała, że to prowadzi do seksu, choćby pettingu, a może i obciągania, po prostu było jej dobrze. tak dobrze, jak nigdy w życiu, z czego właśnie zdała sobie sprawę. pomyśl, wystarczyła ręka pod bluzką do takich refleksji, hihi.
b) tymże pytaniem, bo w pierwszym momencie anne zaczęła ogarniać jakaś panika, że nie będzie się z nim widzieć tyle czasu, że zatęskni się na śmierć za jego ustami i dłońmi. pewnie do wtorku skończy jej się ten pieprzony okres i będzie się mogła porządnie wyżyć, także perspektywa wyjechania z brethem dokądkolwiek strasznie ją podniecała. w dodatku nie będzie musiała iść do szkułki.
- jasne - zgodziła się więc z entuzjazmem. - to znaczy, nie chcę być ciężarem - dodała, bo obawiała się, że będzie się czuć obco i że breth może chciałby się wyrwać i że pytał jedynie z grzeczności.

może trochę z grzeczności, przecież jak będzie z anne, to nie będzie mógł się napić z kolegami do totalnego zgonu, ale chyba przestało mu to przeszkadzać. bo breth, jak jego siostra był raczej zazdrosny i bał się, że anne jeszcze sobie tutaj kogoś zapozna i we wtorek, to nie będzie miał do czego wracać. do kogo wracać, nawet.
- nie gadaj głupot, a - powiedział, ze śmiechem, wyswobodzajac ją z uścisku. ruszył do salonu, gdzie napotkał skarpetki martina, ale siara, ale jemu to nie przeszkadzało, pewnie nawet nie zauważył - to jedziesz ze mną, świetnie. tylko impreza będzie raczej przy basenie, bo w domu rodziców mojego kolegi, mają pod ziemią, więc weź to pod uwagę. pokażę ci miasto i mój dom, bo właśnie tam się zatrzymamy.
tęsknił za domem, choć teraz był pusty. tęsknił, za tą rodzinną atmosferą, która panowała w każde święta jak przyjeżdżała babcia, 485633 wujków, 3856383 cioć, 3853834 kuzynów i 3757383 kuzynek.

anne stwierdziła w duchu, idąc za nim do salonu, by usadowić się wygodnie na fotelu, że nienawidzi używać tamponów i że znowu jednak będzie musiała ich użyć, w związku z tym basenem. oczywiście, mogła zaryzykować, ale prorokowała, że jeśli nie wejdzie do basenu dobrowolnie, to pewnie zostanie tam wrzucona. aha, a w drodze do salonu wcisnęła skarpetki martina pod kanapę! przeraziła ją perspektywa zobaczenia miasta i domu bretha, w sensie, że to wyglądało tak niezmiernie poważnie, ten ich związek i w ogóle wszystko.
- będzie tam twój tata? - chciała powiedzieć 'ojciec', ale to słowo wydało jej się jakieś takie zimneee. - i w ogóle rodzina?

- nie, mój ojciec nie spędza tam czasu. w zasadzie nigdy nie spędzał. jest teraz w cannes. a przez większość czasu jest w los angeles, wiesz te jego filmy i tak dalej - a breth nie miał szacunku do ojca, od kiedy ten mu wyjebał, ostro z pięści w nos. uuu, zdarza się, to nie była patologiczna rodzina, aczkolwiek breth przegiął i dobrze o tym wiedział - nie będzie nikogo, prócz nas - co było dobrym powodem, do przelecenia anne w każdym z pokoi, ale pomyślał sobie, że pod tym względem jest trochę na nią obrażony, więc nic nie mówił.

pewnie odobrazi się jak tylko anne skończy się okreees, czyli do wtorku na pewno odobrazi się. a jeśli się nie odobrazi, to anne go jakoś przekona, już ona miała swoje genialne sposoby. okej, przez myśl przemknęła jej wizja jego i jej pieprzących się w ogródku, bo skoro był dom, to musiałbyć i ogórdek. ej, i serio nie wytrzymała, władowała się mu na kolanka, bo chyba już usiadł? a jeśli nie, to ona go posadziła, po czym władowała się na te kolana.
- było ci lepiej za pierwszym czy za drugim razem? - wypaliła z zupełnie innej beczki, bo jakoś ją dręczyły myśli o seks! cały czas się obwiniała o ten przeklęty okres.

- ale w czym? - zapytał. bo sori, on jest mądrym i inteligentnym humanistą, zna szwedzki, fiński i duński, z norweskim gorzej, ale nie wymagajmy od niego za wiele, bo to tylko facet, a każdy z nich jest na swój sposób ograniczony, więc skąd mógł wiedzieć, że chodzi jej akurat o seks. za to w pozycji siedzącej było mu niewygodnie i położył się, ciągnąc za sobą anne, tak, że teraz siedziała ne jego brzuchu. mam nadzieję, że nie przecieknie jej na to rzurzowe polo bretha! :////////////

nie, nie przecieknie, bo anne aż tak mocnego okresu i tak beznadziejnych podpasek nie miała. naprawdę jej się spodobało siedzenie na jego brzuchu, szczególnie okrakiem, bo wydawał jej się być taki jakiś, hm, uległy, co na swój sposób ją podniecało.
- w łóżku, breth - mruknęła nieśmiało, bo już ją opuściła odwaga, właściwie tamto pytanie zadała pod wpływem emocji, bo zastanawiała się czy jak robią to delikatnie, to czy on się wyżywa na serio. ale doszła do wniosku, że nie i dla wszelkich wątpliwości chciała się go jeszcze zapytać!

ahaaaaa, więc o to jej chodziło, breth dopiero teraz załapał, brawo dla niego. poprawił ją sobie na brzuchu, by teraz głaskać delikatnie po zewnętrznych stronach uda. jak mówiłam, był obrażony, no seks, no condoms. w każdym razie to był nadal breth, więc powiedział, bardzo romantycznie jak tak myślę.
- hej, i wtedy i wtedy było fajnie, ważne, że z tobą, rozumiesz? - miał nadzieję, że rozumiała, nie musiał się jakoś bardzo wysilać by teraz się uśmiechnąć, bo nie krępowąły go takie tematy - teraz moja kolej. bierzesz tabletki?
miał taką nadzieję, bo choć gumki to podstawa, wiemy, że mogą pęknąć, a on nie chciał jej zrobić dziecka.

- nie biorę. ale zamierzam - powiedziała, bo no cóż, ostatnio niekoniecznie chętnie wybierała się po nie do ginekologa. straciła dziewictwo całkiem niedawno i trochę się zastanawiała nad tym, że wypada w końcu pójść do ginekologa po te tabletki, ale się stresowała! obiecała sobie teraz, że pójdzie. gładziła go dłońmi po klatce piersiowej i ramionakach, taki masażyk plastic fantastic. - ale wolisz ostro czy delikatnie, hm? - dopytywała się, bo naprawdę chciała mu dać wszystko i jakoś nie dokońca rozumiała to, że ważne, że z nią. sądziła raczej, że ważne, jak!!!

- ale sie uparłaś - stwierdził, ze śmiechem kręcąc głową - to chyba logiczne, że jeśli mam za sobą nieciekawy dzień i potrzebuję się wyżyć, to ostro, a kiedy spędziłem całkiem miły dzień i zalezy mi tylko i wyłącznie na zaspokojeniu swoich potrzeb seksualnych, to delikatnie. rozumiesz? - miał nadzieję, bo nie wiedział, prawdę mówiąc jak jej to wytłumaczyć lepiej - to chyba zacznij brać, no wiesz, zawsze mam przy sobie prezerwatywy, ale to nie sto procent pewności.

- wiem, też nie chcę dzieciaka - powiedziała, uspokojona jego słowami. zauważyła właśnie, jak kapitalnie wygląda breth, kiedy się na niego patrzy od góry i kiedy światło pada na niego w taki a nie inny sposób. - pójdę, właściwie, jestem umówiona na wizytę - dodała, choć nie była pewna, czy bretha obchodzi to, że jest umówiona, że nie jest, że cokolwiek, co związane z jej układem rozrodczym, prócz samych tabletek i seksu. - hm, breth, jesteś cudowny - powiedziała, taki pozytywny impuls, po czym pochyliła się nad nim, by go pocałować. naprawdę uważała, że jest chyba ucieleśnieniem jej marzeń, nie licząc kilku wad, oczywiście.

- okej, nie przesadzajmy, nikt nie jest cudowny, anne - powiedział, spokojnie, ale powędrował z rękami na jej plecy, by teraz je delikatnie głaskać. zabrał się też, za pocałunek, namiętny, zaraz jednak odrywając - okej, to dobrze, że jesteś umówiona.
breth doceniał ją głównie za to, że nie była jakimś pieprzonym plastikiem i w każdej sytuacji była taka sama. bo on nie lubił sztucznych ludzi.

- w takim razie jesteś okropny - wymruczała, układając dłonie po obu stronach jego głowy i nachylając się nad nim tak, że teraz mogła poczuć jego oddech, chyba przedtem żuł jakąś gumę orbit i pił kawę, tak przynajmniej jej się wydawało. hej, naprawdę, było jej tak niesamowicie dobrze w tej chwili, z jego dłońmi pod jej koszulką, że zbliżyła twarz do jego twarzy tak, że ich noski się stykały, bo to fajne! - idziesz pierwszy pod prysznic? - zapytała, co chyba jest niezbyt romantyczne jak na ten moment.

zepsuła cały nastrój, zawiodła bretha poraz trzeci tej doby i teraz już nie mógł się nawet wyluzować, tylko myślał, że powinien jeszcze przeprosić tuluzę za to, że na nią naskarzył ojcu.
- okej, pójdę pierwszy - rzucił, tez mało romantycznie.

- okej, to idź pierwszy! - powtórzyła, po czym zlazła z niego, prawie lądując na podłodze. - a ja, hm, idę pościelić łóżko - powiedziała wspaniałomyślnie, a potem odeszła, jeszcze go pieszczotliwym (chyba?) ruchem czochrając po włoskach. ta, a potem wkroczyła do sypialni, w której panował b a ł a g a n, ale taki prawdziwy, a nie taki, że mama mówi że jest brudno, a tu czysto przecież, co nie. i wygrzebała pościel z szuflady, by klapnąć na łóżku i sobie poczekać. chętnie by do niego dołączyła, a tu... okres.

miło, że wogóle zaznaczyłaś jej okres, moje postaci pieprzyły się zawsze często, oprócz samer, to nigdy nie mogły mieć okresu ;d.
w każdym razie breth poszedł pod prysznic i teraz, w samych bokserkach wyszedł do sypialni anne. dobrze, że było ciepło, bo miał bose stupki :c.

anne jest jedyna i wyjątkowa, także musi mieć okres. trzy razy tygodniowo xd.
okej, żeby nie było marnowania czasu, to ujmę to jednym zdaniem: anne zaraz też wzięła prysznic! koniec zdania ;q. a potem też przyczłapała do sypialni w swojej skąpej piżamce, najbardziej skąpej, jaką mogła znaleść w swojej szafie, z uwagi na to, że breth nocował. więc było jej zimno, nawet mimo tego, że na stopkach miała kapcie, takie guralskie i w ogóle krejzi, toteż władowała sie pod pościel, cała mokra, bo niedokładnie się powycierała. włosy też miała mokre! i poduszkę pomoczyła, hihi.

- ej, skarbie jesteś mokra - stwierdził, z radością, że przyszła, bo myła się i myła. ale za to teraz ładnie pachniała, w nagrodę przytulił ją do siebie, zastanawiając się, czy anne właśnie ma okres, czy o co jej chodzi.